„Mity, legendy, magia - to wszystko prawda. I jest częścią nas. Pielęgnujemy nasze mityczne dziedzictwo, żeby służyło nam w walce z chaosem i ciemnością, które by inaczej pochłonęły cały świat.”
Wyobraź sobie, że twój dotyk ma pewną wyjątkową umiejętność. Wystarczy, że muśniesz kogoś lub jego prywatną rzecz i już znasz całą historię z nią związaną. Wszystkie sekrety i grzeszki dotkniętej osoby są ci już znane. Cóż za władza, prawda? Ale czy ta umiejętność rzeczywiście jest tak wspaniała? Może czasem lepiej wszystkiego nie wiedzieć, bo zbyt duża wiedza bywa szkodliwa.
Wyżej wspomnianą umiejętność posiada właśnie Gwen Frost. Nastolatka od dzieciństwa stara się to ukryć przed światem, ale nie omieszka z niej korzystać by na tym dorobić poprzez odszukiwanie zgub znajomych ze szkolnych ławek. Dziewczynie niczego do szczęścia nie było potrzebne - miała kochającą rodzinę przyjaciół i szkołę, do której lubiła uczęszczać. Tylko że pewnego dnia wszystko rozsypało się jak domek z kart. Po dotknięciu osobistej rzeczy koleżanki odkryła straszną prawdę, którą podzieliła się z mamą policjantką. Ta w trakcie rozwiązywania sprawy, w czasie powrotu do domu uległa śmiertelnemu wypadkowi. Od tej chwili dla Gwen wszystko straciło sens, a najgorsze, że musiała trafić do Akademii Mitu. Miejsca gdzie według niej oraz innych uczniów, nie powinno jej być. Jak załamana nastolatka odnajdzie się w nowym miejscu i co ją w nim czeka?
O tej książce dowiedziałam się w sumie przez przypadek, ale gdy tylko o niej poczytałam i dowiedziałam się iż będzie o mitologii po prostu musiałam ją przeczytać. Po poznaniu twórczości Ricka Riordana chętnie sięgam po publikacje oparte na mitologii. Tym razem przyszło zmierzyć mi się z mitologią nordycką, co było dla mnie nowością. To jaki był tego efekt za chwilę wam opowiem.
Muszę przyznać, że z obawami podchodziłam do tej lektury i początkowo trudno było mi się w nią wczuć. Ale z każdą przeczytaną stroną uczucia te mijały i pozostała sama przyjemność z śledzenia losów Gwen. Amerykańska powieściopisarka stworzyła coś co może wydawać się już wielu czytelnikom znajome. Ma jednak swój urok i sprawia, że mimo podobieństw nie przeszkadza potencjalnemu czytelnikowi w śledzeniu fabuły. Prawdę mówiąc gdy już przebrnęłam przez kilkanaście pierwszych stron reszta poszła mi jak z górki i z żalem kończyłam ostatnie zdanie. Tym bardziej po takim zakończeniu jakie zaserwowała Estep.
Akademia Mitu, Spartanie, Celtowie, Amazonki i Walkirie. Wszystko to mnie zafascynowało i byłam ogromnie wdzięczna autorce, że postarała się przy tworzeniu podkładu do historii, którą przekazuje. Nawiązanie do mitologii było bardzo dobrym pomysłem, do tego świetnie wykorzystanym. Szczegółowe opis miejsc, wydarzeń oraz uczestników biorących w nich udział sprawiały, że wszystko co czytałam stawało mi przed oczami jakbym sama brała w tym wszystkim udział. To niesamowite uczucie gdy bez problemu potrafiłam wyobrazić sobie mityczne i niebezpieczne stworzenie tak jakbym widziała je naprawdę. To co jeszcze mi się podobało to powiązania do historii, nic nie brało się z powietrza. Bywalcy Akademii mają swoje zwyczaje, obyczaje i historię sięgające daleko wstecz. Tutaj żeby ktoś postronny coś naprawdę zrozumiał musi tego chcieć i nauczyć się słuchać i dostrzegać różne rzeczy. Pozory mogą mylić.
Estep ma talent do przyciągania uwagi czytelnika. Umiejętnie łączy ze sobą przeróżne mity i kształtuje je na swoje potrzeby. Dzięki temu tworzy fabułę, która intryguje niemalże od początku. Choć łatwo mogłam wytknąć podobieństwa do innych książek nie przeszkadzało mi to nawet odrobinę. Jak zaczarowana śledziłam kolejne wydarzenia i wraz z bohaterami je przeżywałam. Nawet zaczęłam się sama z siebie wyśmiewać, bo już nie wiem czego chcę. Zazwyczaj narzekam gdy w powieści jest za dużo scen z wątkiem miłości między główną bohaterką, a jej wybrankiem. Tym razem było mi tego za mało… Ciekawiło mnie to jak to się będzie toczyć, a w większości musiałam obejść się smakiem. To takie niesprawiedliwe! Mam nadzieje, że w kolejnych tomach zostanie mi to wynagrodzone. Ogólnie rzecz ujmując jestem na tak, nawet bardzo. Kupuję to i chcę więcej.
Jeśli chodzi o postacie. Estep niewątpliwie całą swoją uwagę poświęca Gwen. Próbuje ukazać nam wszystkie emocje nią targające. Rozpacz po utracie matki, żal do siebie i obwinianie się mimo tego, że wie iż to co się zdarzyło nie było z jej winy. Lęk przed nowym miejscem, samotność i nie pewność. A potem przemiana, która w niej stopniowo zachodziła. Wszystko to sprawiło, że nastolatka wydawała się bardzo prawdziwa, a co za tym idzie łatwa do polubienia i zżycia się z nią. Później, lecz już odrobinę mniej, zajęła się Daphnę i Loganem. Reszta postaci jest potraktowana po macoszemu, ale nie wydają się być bezosobowi.
„Dotyk Gwen Frost” to zapowiedź obiecującej serii pełnej niespodziewanych i zaskakujących momentów. Całość historii jest przedstawiona w sposób lekki i zabawny, ale również nie brak w książce poważnych i smutnych chwil. Niby książka fantastyczna, ale porusz również ważne i trudne tematy.
*cytat pochodzi z „Dotyk Gwen Frost” J. Estep