Wenecja. Canal Grande. A na nim płynąca czerwona gondola. Anna- będąca na wakacjach z rodzicami- wpada do kanału. Ratuje ją Sebastiano- chłopak o niesamowicie niebieskich oczach. Mała „kąpiel” Anny nie skończyłaby się tak źle, gdyby nie to, że dziewczyna chwilę potem budzi się naga w całkiem innym stuleciu. Wenecja 1499 rok. Anna pragnie wrócić do swoich czasów, ale aby tego dokonać potrzebuje pomocy Sebastiano. Musi również czekać na kolejną fazę księżyca- na nów, przy którym pojawi się czerwona gondola.
Czy Annie uda się powrócić do domu? Czy Sebastiano okaże się kimś więcej dla dziewczyny? Czy w XV wieku otrzyma pomoc, gdy będzie tego potrzebowała?
„Najpierw zobaczyłam paradę starych łodzi, które przepływały obok nas. Potem mój wzrok padł na starego gondoliera, który patrzył na mnie swoim jednym, pozbawionym wyrazu okiem. U góry na wybrzeżu odkryłam w tłumie twarze rodziców, na których widniała ulga.
A potem odwróciłam się w stronę mojego wybawcy, który patrzył na mnie wyraźnie poirytowany. To był Zwycięzca.”
Książka nie powala. Nie jest to jedna z tych, od których nie można się oderwać. Szczerze powiedziawszy czytałam ją tak szybko nie ze względu na to, że bardzo mi się podobała i nie mogłam się doczekać zakończenia, ale dlatego, że chciałam jak najszybciej ją skończyć i mieć za sobą.
Naprawdę spodobało mi się to jak autorka przedstawiała Wenecję. Dzięki niej ujrzałam nowe zakątki tego miasta. To jak zaprezentowała nam życie wenecjan w 1499 roku jest zdecydowanie warte uwagi. Mogłam zobaczyć oczami wyobraźni przepiękne suknie kobiet w tamtym wieku oraz wystawne przyjęcia. Nie zabrakło również uświadomienia jak biedni ludzie żyli w tamtych czasach. Autorka dokładnie pokazała jak młode dziewczyny codziennie musiały pracować, a starsi ludzi za każdą usługę pobierali zapłatę.
Przyznaję się bez bicia- jestem niepoprawną romantyczką, ale miłość Anny i Sebastiana nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia. Bo co to za uczucie, którym właściwie nie można nazwać uczuciem? Jak można powiedzieć, że się kogoś kocha widząc tą osobę zaledwie kilka razy i prawie z nią nie rozmawiając? To nie jest wielka, niezniszczalna miłość tylko przelotne zauroczenie. Właśnie w tym momencie sama sobie przeczę, bo przecież wierzę jak nikt w miłość od pierwszego wejrzenia, ale w „Magicznej gondoli” to nawet nie było to.
Jeśli chodzi o postacie. Nie mogę powiedzieć, że je polubiłam, ale też nie znienawidziłam. Jak dla mnie główni bohaterowie byli bez wyrazu. Sebastiano na siłę robił wrażenie łobuza do czego w ogóle mnie nie przekonał. A Anna była… zwyczajna. Nie miała żadnej oryginalnej cechy, robiła wszystko to co zrobiłaby każda dziewczyna.
Niektóre rzeczy były dość naciągane. Na przykład to, że gdy bohaterowie znaleźli się w XV-wiecznej Wenecji i mówili po swoim ojczystym języku ( w przypadku Anny był to niemiecki) wszystkie ich słowa zostały automatycznie przemieniane we włoski. Na dodatek jeszcze ta blokada, przez którą postacie nie mogły opowiadać o rzeczach tyczących się ich czasów. A gdy tylko próbowali od razu nie mogli nic wykrztusić. Jak dla mnie byłoby interesująco, gdyby Anna naprawdę mogła rozmawiać o iPodach w XV wieku
Ciekawe jakby to zmieniło przyszłość…
Spodziewałam się czegoś innego po tej książce. Niektóre rzeczy mnie pozytywnie zaskoczyły, a inne wręcz odstraszyły. Mam mieszane uczucia po tej pozycji. Nawet nie wiem dlaczego dałam jej dość wysoką ocenę, ale wiem, że na tą 5- z pewnością zasługuje, choćby za to niesamowite ukazanie XV-wiecznej Wenecji.
"- Masz teraz dar - powiedziała staruszka.
- Dobrze go wykorzystaj - dodał jednooki starzec."