Każdemu z nas od zawsze wpajano do głowy pewien wizerunek diabła. Znamy go pod wieloma imionami m.in Lucyfer, Szatan, Belzebub. Kiedy myślimy o diable, wyobrażamy sobie bestię z rogami na głowie i racicami zamiast stóp. Jest dla nas Panem piekła, do którego trafiają nieszczęśnicy, którzy za swego żywota za dużo nagrzeszyli. Samo piekło zaś jest w naszym wyobrażeniu tak okropnym miejscem, gdzie dusze cierpią wieczne katusze, że każdy z nas modli się w duchu, aby nigdy tam nie trafił. A gdybym Wam powiedziała, że tak naprawdę piekło nie istnieje? Że diabeł nie jest taki straszny, jak go malują? Że za jego obecny wizerunek odpowiada Kościół, aby móc utrzymać swoje owieczki w ryzach poprzez podniecanie w nich strachu przed wiecznym potępieniem ich duszy w piekle? Jeśli choć trochę Was zainteresowałam, to książka pani Victorii Gische, "Lucyfer. Moja historia", jest odpowiedzią na wyżej zadane pytania.
"Nie ma czegoś takiego jak jezioro z siarki i ognia. Nie ma diabłów smażących ludzi w kotłach. Takie piekło nie istnieje... Zresztą, czy Bóg nie jest miłosierny?" (1)
Marek jest zwyczajnym człowiekiem. Na co dzień pracuje jako dziennikarz, a prywatnie związany jest z lekarką o imieniu Anna. To właśnie dzięki niej pojawia się pewnego dnia na spotkaniu lekarzy, gdzie spotyka Roberta, kolegę ze szkolnej ławy, którego nie widział od wielu lat. Opowiada mu on o ciekawym przypadku, który trafił im się w szpitalu. Otóż z wypadku przywieziono pewnego mężczyznę w dość opłakanym stanie. Zespół medyków nie dawał mu zbyt dużych szans na przeżycie. Po szczegółowych badaniach na jaw wyszło coś niesamowitego, nie dającego się w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć. Otóż krew i narządy pacjenta zdają się być bardzo stare, zupełnie nie pasujące do wizerunku człowieka, który leży na szpitalnym łóżku. Zgodnie z wynikami jest tak stary, "jak wszystkie mumie egipskie razem wzięte do kupy, a może jeszcze starszy". Robert prosi Marka, aby ten zjawił się w pokoju pacjenta i postarał się czegoś o nim dowiedzieć, żeby użył swoich dziennikarskich sztuczek i sprawił, aby ten zagadkowy człowiek powiedział o sobie coś więcej, niż wyjawił lekarzom. Zaintrygowany Marek pojawia się w pokoju pacjenta i rozpoczyna z nim rozmowę. To, co usłyszy, zdaje się zakrawać o jakieś wariactwo. Bo jak byście zareagowali, gdybyście dowiedzieli się, że właśnie rozmawiacie z Lucyferem we własnej osobie? TYM Lucyferem? Czy Marek uwierzy w prawdziwość słów pacjenta z oddziału jego kolegi? I czego takiego się od niego dowie? Jedno jest pewne. Spotkanie z Lucyferem na zawsze odmieni jego życie...
"Tylko czy dasz radę wysłuchać tego, co mam do powiedzenia? (...) Bo do tego trzeba nie tylko otwartego umysłu, ale wiary..." (2)
Victoria Gische z wykształcenia jest historykiem, a z zamiłowania archeologiem. "Lucyfer. Moja historia" to jej debiut literacki, a zarazem pierwszy z zaplanowanych trzech tomów. Do napisania tej powieści skłoniła autorkę zasłyszana legenda, wg której Lucyfer wieki temu zakochał się w ludzkiej kobiecie, za co został dotkliwie ukarany i zepchnięty do otchłani. Po wielu staraniach jego brani, Ojciec pozwolił wyjść Lucyferowi ze swojej samotni, jednakże na pewnych warunkach. Przez dekadę może żyć na ziemi, po czym na kolejnych sto lat zmuszony jest wrócić do samotni. Legenda głosi, że Lucyfer każdą daną mu dekadę, w której pojawia się na ziemi, wykorzystuje do poszukiwań swojej ukochanej. Jednakże to nie takie proste, gdyż co sto lat kobieta, którą kocha, odradza się w innym wcieleniu i swe poszukiwania musi rozpoczynać na nowo.
"Chciał z kimś podzielić się swoją historią. Musi ją komuś opowiedzieć, a potem... A potem będzie koniec." (3)
Historię Lucyfera poznajemy dzięki jego rozmowom z dziennikarzem, w których cofa się do zamierzchłych czasów, aby szczegółowo opowiedzieć koleje swoich losów. Przypomniało mi to film "Wywiad z wampirem", w którym tytułowy wampir również opowiada swą historię dziennikarzowi. Tu również cała fabuła opiera się na retrospekcjach. Podążamy zatem do Starożytnego Egiptu za czasów Echnatona, gdzie Lucyfer zakochuje się z wzajemnością w królowej Egiptu, Nefretete. To właśnie za tę miłość został ukarany i to wcieleń tej kobiety przez następne tysiąclecia będzie poszukiwał Lucyfer. Wszystkie wydarzenia historyczne, przedstawione w powieści przez autorkę, miały miejsce naprawdę i zostały ukazane czytelnikom z godną pochwały szczegółowością. Pani Gische umiejętnie wplotła postać Lucyfera do tych wydarzeń, dzięki czemu jesteśmy w stanie uwierzyć, że faktycznie brał on w nich czynny udział.
"Wiara jaką znasz została przerobiona na wszelkie możliwe sposoby i szczerze mówiąc nie ma nic wspólnego z tym, czego pragnie Ojciec." (4)
"Przecież Jezus napisał, że wiara w Boga nie wymaga pośredników. Jak myślisz, co stałoby się z Kościołem?" (5)
Treść powieści pani Gische dla wielu zagorzałych chrześcijan może okazać się iście obrazoburcza. To, co zawarto na kartach książki, co dzięki słowom samego Lucyfera dane nam jest się dowiedzieć, może stanowić podłoże do zastanawiania się nad tym, gdzie faktycznie leży prawda. Sama podczas lektury wielokrotnie łapałam się na tym, że zadawałam sobie pytania, czy to faktycznie możliwe? czy tak było naprawdę? Wiele opowieści Lucyfera doprowadza nas do tego, że zaczynamy wątpić w to, czego od dziecka nas uczono. Dla przykładu przytoczę tutaj kwestię celibatu. Wg Kościoła sam Jezus żył w nim do dnia swojej śmierci, ale jeśli się tak naprawdę nad tym zastanowić, to przecież celibat został ustanowiony blisko tysiąc lat po jego śmierci przez zgromadzenie księży. Zatem czy prawdą jest, aby Jezus w nim wytrwał do momentu ukrzyżowania? A może chciał, abyśmy się kochali i zakładali rodziny, czego sam był wówczas najlepszym przykładem? Tego typu sytuacji wywołujących w czytelniku chwile zwątpienia jest w powieści dość dużo. Jak chociażby wygląd i zachowanie aniołów... ale o tym przeczytajcie już sami.
Poważnym minusem tej powieści jest kwestia językowa. O ile sam język jest w pełni zrozumiały, bardzo plastyczny, to korekta poległa na całej linii. W treści napotykamy co rusz błędy stylistyczne, ortograficzne, interpunkcyjne i co tam jeszcze chcecie. Dla przykładu niektóre z nich:
"napotkał spojrzenie najbardziej niezwykłych oczów, jakie do tej pory widział" (6)
"I tak też się było" (7)
"Nareszcie miała poczucie bezpiecznie" (8)
"stał się w oczach Egipcjan ich wybawcom" (9)
Tego typu "kwiatków" jest tak dużo, że momentami miałam ochotę rzucić książką w kąt, mimo że sama historia Lucyfera bardzo mnie zainteresowała. Można przymknąć oko na nieliczne napotkane błędy, jednakże to, co ma miejsce w powieści pani Gische jest niewybaczalne. Ja się pytam - gdzie tu jest korekta? Czy ktokolwiek, przed wydaniem tego e-booka, raczył sprawdzić tekst pod kątem błędów językowych? Bo wygląda na to, że wydano tę książkę bez takowych zabiegów.
Podsumowując powieść pani Gische mogę stanowczo stwierdzić, że historia przez nią opisana będzie w stanie zaciekawić wielu czytelników. Jest napisana w sposób, który nie nuży, a jedynie zwiększa naszą ciekawość, co też wydarzy się za chwilę. Jedynym, co bardzo kaleczy całą powieść, jest ilość błędów stylistycznych, które występują na jej kartach. Jeśli miałabym być absolutnie ze sobą szczera, to przez te "kwiatki" "Lucyfer. Moja historia" powinien otrzymać ocenę przeciętną. Jednakże doceniając fakt, że sama historia jest bardzo interesująca i wciągająca, oraz że autorka miała naprawdę ciekawy pomysł na książkę, podniosę jej ostateczną ocenę do dobrej. Wyższej dać nie mogę. Nie przed przeprowadzeniem porządnej korekty tekstu.
(1) Victoria Gische, "Lucyfer. Moja historia", wyd Psychoskok, 2012 r, s.35
(2) Tamże, s.25
(3) Tamże, s. 24
(4) Tamże, s. 77
(5) Tamże, s. 374
(6) Tamże, s. 56
(7) Tamże, s. 194
(8) Tamże, s. 231
(9) Tamże, s. 341
Moja ocena: 4/6
recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://magicznyswiatksiazek.blogspot.com/2012/12/lucyfer-moj...