"Aleja bzów" to miejsce, z którym związane są wspomnienia głównej bohaterki. Iza świetnie się tu bawiła za swoich dziecięcych lat, a tytułowe bzy są jej ukochanymi...
Tytuł książki mimowolnie kojarzy mi się z moją ukochaną Anią Shirley. Widzę to miejsce zasypane przecudnie pachnącym kwieciem, szczególnie intensywnie chciałabym poczuć ten zapach teraz, gdy za oknem jest tak szaro, smutno, bezbarwnie...
Poznajemy Izę, która ostatnio widzi wszystko w czarnych barwach. Okazuje się jednak, że jej kłopoty to nic w porównaniu ze zmartwieniami innych.
Historia opowiedziana w tej książce nie jest tak jednoznaczna, jak mi się początkowo wydawało. Z każdą kolejną stroną byłam zadziwiona coraz bardziej, ale też zaciekawiona, nie mogłam się doczekać co będzie się działo dalej. Podobna historia naprawdę mogła się wydarzyć, ponieważ dotyczy spraw i ludzi, których możemy spotkać wszędzie, na każdym kroku, jest taka prawdziwa, naturalna, nie przesłodzona.
Polecam, a sama z niecierpliwością sięgam po kontynuację "Alei bzów", a więc po książkę "Szczęście pachnie bzem". Czy życie naszej bohaterki się zmieni?
I najlepsze moim zdaniem fragmenty:
"Miłość powinna się zdarzyć, a nie być uczuciem, o które na siłę zabiegamy."
"Czasem się zastanawiam, jak to jest, że ludzie, w gruncie rzeczy będąc niedaleko siebie, znajdują się dopiero na drugim końcu świata."
recenzja pochodzi z mojego bloga asymaka.blog.interia.pl