“Wilk” jest debiutem młodej, bo zaledwie osiemnastoletniej dziewczyny. Jej książka wydana przez wydawnictwo MUZA zdecydowanie mnie zachęciło.
Książka opowiada o licealiscce, która z Nowego Yorku przeprowadza się do małego miasteczka [bądźmy szczerzy - to eufemizm] o intrygującej nazwie Wolftown. Dziewczyna jest zrozpaczona, jednak po pewnym czasie, okazuje się, że szkolna hierarchia jest niemal taka sama. Nasza bohaterka, Margo Cook, zafascynowana grupą metalowców, a dokladniej jednym z nich, postanawia odkryć zasłonę tajemniczości, pod którą się ukrywają. Dziewczyna nie wie jednak, w jak potężne pakuje się kłopoty....
Pomimo, że oceniłam książkę dość wysoko, łatwiej mi znaleźć minusy, a niżeli plusy. Zacznijmy od ciosów dla młodej pisarzyny. Bardzo raziły mnie wykrzykniki (zwykle po dwa-trzy na raz) po większości z zdań. Z woluminu łatwo było stwierdzić, że jest to debiut autorki. Książka błądziła niemal na granicy grafomanii. Choć panna Miszczuk miała świetny pomysł i o dziwo, wcale nie oklepany, wiele zapszepaściła sposobem w jakim napisała tę powieść.
Przez pierwsze pięć rozdziałów [a w całej książce jest około 25] tak jechało Ameryką, że aż było to niesmaczne. Margo Cook, a jakże, nie mogła się nazywać Małgosia Nowak! Dodatkowo nowojorka, a nie bydgoszczanka, czy warszawianka! Widać, że dziewczyna starała się o to, aby jej książka była w typowo Meyer'owskim stylu. No i cóż, pod pewnymi względami, udało się to.
Mówiąć skrótem: fabuła bardzo fajna, wciągająca, ale styl pisania zostawia wiele, bardzo wiele do życzenia. Jednak z pewnością mogę obiecać, że przeczytam kontynuacje pt. “Wilczyca”. Kto wie, może język ulegnie poprawie?
[wkrótce na moim skromnym blogu -
http://tomiszcze.blog.onet.pl ]