Po przeczytaniu książki Ostachowicza pomyślałem, że być może po raz kolejny nadszedł w Polsce okres rozliczeń z przeszłością i rozprawiania się z narodowymi tabu. W odstępie kilku miesięcy pojawiły się bowiem dwie pozbawione szkolno – akademijnego zadęcia książki poruszające problem stosunku Polaków do Żydów i wspólnej historii. Jedną był „Dybuk” Świerczka, drugą właśnie „Noc żywych Żydów” Ostachowicza.
Szybko jednak doszedłem do wniosku, że na ogólnonarodową refleksję w tym temacie może być stanowczo za wcześnie, a odpowiedzi oferowane przez pisarzy najwyraźniej zależą w dużym stopniu od ich sympatii politycznych. Nawet jeśli obaj posługują się konwencją groteski.
Ostachowicz, będący zawodowo doradcą premiera Tuska, co oczywiste, podpisuje się pod wartościami liberalnymi, europejskimi; Świerczek zaś, w wywiadach mówiący o fascynacji Witoldem Pileckim, jak się wydaje, raczej wychodzi od wartości narodowych, próbując poradzić sobie z narodowym poczuciem winy, Świerczek za bohatera obiera oficera AK uciekającego przed egzekucją. Ostachowicz zaś warszawskiego kafelkarza, z dyplomem uczelni wyższej, zainteresowanego jedynie stanem swego konta i „cyckami”. I choć obaj wpadają potem w klimaty jak z filmów Tarantino, to jednak wciąż brzmią całkowicie odmiennie.
Świerczek posyła bohatera na poszukiwanie mordercy dzieci i choć każe mu podróżować z cyrkiem, to jednak wiele wątków wydaje się być na serio; Ostachowicz zaś rozpędza się bez umiaru, każąc martwym Żydom pojawić się we współczesnej Warszawie, by stoczyć walkę z Szatanem, który organizuje Polaków do walki przeciwko żydowskim „trupkom”.
U Świerczka mamy, pomimo cyrkowego kostiumu, powieść drogi pełną nostalgii za dawną Polską pełną oficerów w rogatywkach i dziewcząt w białych kołnierzykach, w których kochają się żydowscy subiekci. U Ostachowicza zaś mamy piekło pełne homoseksualnych gwałtów, zupę z napletków i wojnę między Dobrem i Złem jak w grze komputerowej.
W dodatku, Ostachowicz nie kryje się z zapożyczeniami z kultury popularnej, kradnąc zarówno temat żydowskich zombie, jak i tytuł z filmu „Night of the Living Jews” Olivera Noble’a, Świerczek zaś cytuje polskich romantyków i piosenki w jidysz. Także wydźwięk stawianych diagnoz jest inny. Ostachowicz rozprawia się z narodowym mitem Polaków-bohaterów i Polaków-ofiar, drwi z mentalności polskiego ciemnogrodu: ksenofobicznego, homofobicznego, antysemickiego i seksistowskiego. Nie trzeba dodawać, że robi to z pozycji „europejskich”, tolerancyjnych i multikulturowych, w myśl których nawet żydowska dziewczynka – zombie, zabita w powstaniu, każe się nazywać nie Rachelą, ale Rejczel. Świerczek zaś właśnie w polskości zaściankowej widzi wartość. Żydów bronią nosiciele wartości tradycyjnych: strażak sprzed wojny, żona zabitego przez NKWD oficera, wiejska znachorka, czy wreszcie „robociarz” spotkany w pociągu. Antysemityzm widzi Świerczek nie w Polakach, ale w wiejskim motłochu, który zdaje się charakteryzować tak, jak Ważyk w „Poemacie dla dorosłych”: „dusza nieufna, spod miedzy wyrwana, wpół rozbudzona i wpół obłąkana”. U Ostachowicza cała Polska jest nasycona złem: „Te wszystkie jęki i krzyki, te łzy i krew, jedni odeszli, drudzy się błąkają, tu każdy atom jest zbrukany złem.” Świerczek zaś, przeciwnie, widzi w Polsce skrawek Europy zalewanej przez dzicz i pewnie dlatego każe swojemu bohaterowi na końcu stanąć naprzeciwko rozjuszonego tłumu, by – w imię tradycyjnych wartości – bronić przegranej sprawy.
Dwa podejścia do tematu zbliżone przez groteskową formę, ale tak różne odpowiedzi. Na zbiorowe przetworzenie narodowego poczucia winy trzeba będzie jeszcze poczekać.