Wypadek na ulicy Starowiślnej to właściwie debiut literacki Lucyny Olejniczak (nie licząc opublikowanej w Internecie Opiekunki, czyli Ameryki widzianej z fotela), po raz pierwszy wydany przez Replikę w 2007 roku. Przyznam szczerze, że dowiedziałam się o istnieniu autorki dzięki lekturze książki Zatrute pióra, gdzie miałam niewątpliwą przyjemność przeczytać jej opowiadanie kryminalne Spokojnie, kochanie… Przeszukałam Internet w celu bliższego zapoznania się z Panią Olejniczak i tak to właśnie dowiedziałam się, że już wkrótce światło dzienne ujrzy wznowiona przez Replikę książka, Wypadek na ulicy Starowiślnej. Zawsze z wielką ciekawością, ale i obawą sięgam po drugi utwór dobrze zapowiadającego się pisarza/pisarki. Często bywa tak, że niestety pierwsze spotkanie staje się ostatnim dobrym.
Przypadek Pani Olejniczak pokazuje, że na szczęście bywają wyjątki. Już po kilku stronach lektury Wypadku na ulicy Starowiślnej wiedziałam, że to jest to, czego oczekiwałam. Cudowna powieść obyczajowa, z elementami przewodnika po Krakowie i bardzo zabawnym wątkiem romansowym.
Główną bohaterką jest…Lucyna , którą poznajemy w trakcje jej sensacyjnego odkrycia. W wydaniu internetowym „Dziennika” znajduje notatkę o wypadku, jaki miał miejsce w Krakowie ponad sto lat temu. Niby nic takiego, notatka dotyczyła akcji gaszenia pożaru na ulicy Starowiślnej. Jednak, zanim pożar został ugaszony, doszło do wypadku wozu strażackiego, który pędząc do pożaru uderzył o niewyjeżdżony bruk. Pech chciał, że z wozu wypadł sierżant Teodor Hanzelman, pradziadek Lucyny, który doznał poważnych obrażeń głowy. I oto okazuje się, że kobieta wpada na jedyny ślad po pradziadku, który odtąd nie daje jej spokoju. Chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej na jego temat, tego jakim był człowiekiem, czy jest do niego podobna. Dzieci Lucyny, Magda i Tomek zaszczepiają w niej myśl o tym, żeby napisać o pradziadku książkę. Lucyna, która notabene jest początkującą pisarką zapala się do tego pomysłu. Tylko skąd wziąć potrzebne informacje, kiedy nawet starsze pokolenie w rodzinie, nie jest w stanie udzielić jej istotnych faktów z życia Teodora. No cóż, Lucyna wybiera się do biblioteki… i tak zaczyna się cudowna podróż po Krakowie współczesnym i tym z tysiąc dziewięćsetnego roku. Pisarka bowiem opowiada historię językiem czterech bohaterów. Po pierwsze Lucyna, która spaceruje po ulicach Krakowa pod rękę z… Teodorem, którego poznała w bibliotece i który także poszukiwał informacji na temat straży pożarnej. Po drugie zaś historię Krakowa z przed prawie stu lat, opowiadają Teodor Hanzelman i jego dzieci Helenka i Józio. Dzięki nim z przyjemnością przechadzałam się po uliczkach Krakowa, które autorka opisała z dużą drobiazgowością. Kto doskonale zna to miasto, ma szansę spojrzeć na nie z innej perspektywy i dostrzec miejsca, których do tej pory nie zauważał? Osoby takie jak ja, które Kraków znają raczej tylko z wycieczek szkolnych, mogą potraktować tę powieść, jak przewodnik turystyczny, który jednak nie zaprowadzi nas w żadne masowo odwiedzane zakątki.
Czy Lucynie uda się zdobyć potrzebne informacje i napisać książkę o pradziadku? Czy poznany w bibliotece imiennik pradziadka okaże się kimś ważnym w jej życiu? Tego oczywiście wam nie zdradzę, ale zapewniam, że warto samemu znaleźć odpowiedzi na te pytania.
Bardzo podoba mi się jezyk, którym posługuje się pisarka. Świeży, pełen ciętego dowcipu, ciepły, ale bez zbędnej kwiecistości. Przyznaję, że miejscami śmiałam się do łez. Szczególnie wtedy, gdy Lucyna została oskarżona przez telefonicznego amanta o „zalotowanie się” do niego, czy w momentach, gdzie autorka przywoływałam pełne sarkastycznego humoru wypowiedzi Magdaleny Samozwaniec. Pozwolę sobie przytoczyć jeden cytat:
Podobno Magdalena Samozwaniec na stwierdzenie jednej z koleżanek, że inna z ich grona „jeszcze się całkiem dobrze trzyma”, odpowiedziała (cytat z pamięci autorki): „trzyma się jeszcze całkiem dobrze, ale puścić już by się nie mogła”*
Zabawne są też wątki z przyjacielem Lucyny, Władysławem. Nie będę jednak więcej cytować, bo zdradzę za dużo smaczków, których w tej powieści nie brakuje.
Nie mogę zapomnieć oczywiście o okładce, którą wpisuję na moją listę najpiękniejszych okładek. W tle stary Kraków, a na pierwszym planie dziewczyna w pięknej sukience z wysoko zadartą głową i rozmarzoną twarzą… Dla mnie number one.
Nie wiem jak wy, ale ja nabrałam tylko ochoty na dalsze smakowanie prozy Pani Olejniczak i cieszę się, że znalazłam kolejną polską autorkę, która tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze jest stawiać na rodzimych autorów
*Lucyna Olejniczak, Wypadek na ulicy Starowiślnej, Replika 2012, s. 110-111.