Nie tak dawno temu czytałam "Sukkuba" Edwarda Lee. Już wtedy wiedziałam, że to będzie zapowiedź dłuższej znajomości z tym amerykańskim autorem, specjalizującym się w dziedzinie horroru i grozy. Tym razem w moje ręce trafili "Ludzie z bagien". Gdy tylko wzięłam ją w dłoń, moje serce przyspieszyło w oczekiwaniu na ekstremalne doznania.
Akcja powieści jest umiejscowiona w małym zapomnianym przez Boga i ludzi miasteczku Crick City. Mieścina bez perspektyw, bez szans na rozkwit, gdzie króluje bród, smród i ubóstwo. Kto tylko może, ucieka do innych, milszych i ciekawszych miejscowości.
Phil Straker do nich nie należy. Wręcz przeciwnie. Na prośbę swojego dawnego pracodawcy powraca w rodzinne strony. Teraz musi zmierzyć się z tajemnicą ze swojej przeszłości głęboko skrytej w zakamarkach swojego umysłu, podświadomości ale i musi odnaleźć sprawcę brutalnych i okrutnych morderstw. Plotka niesie, że są w nie wplątani tajemniczy Ludzie z bagien- Bagnowych, którzy mieszkają w okolicznych lasach. Kiedyś skryci, zlęknieni, wyszydzani teraz pragną zemsty...Urządzili rzeź...
Mieszkańców a przede wszystkim Phila Strakera czeka mrożąca krew w żyłach potyczka...Kto zginie, a kto przetrwa?
Po lekturze "Sukkuba" byłam przygotowana na masakrę, okrucieństwo, orgię, perwersję i wszelką inną ochydę.I tu po raz pierwszy Edward lee mnie zaskoczył. "Ludzie z bagien" jest o wiele spokojniejsza i bardziej stonowana. Być może okrzepłam odrobinę w tych potwornościach i dlatego wydaje mi się ona lżejsza i mniej dosadna. Oczywiście krew leje się strumieniami, wnętrzności walają się po drogach a trup ściele się gęsto. Na wielu stronach wzdrygało mnie z obrzydzenia a dreszcz grozy, strachu przeszedł mi po plecach. Autor wielokrotnie łamie wszelkie granice tabu, a "Ludzie z bagien" to zatrważająca mieszanina wątków dotyczących kazirodztwa, kanibalizmu, sekty, fanatyzmu.
Akcja powieści jest dynamiczna, dosadna bez zbędnego "owijania w bawełnę". Język jest dosadny, mięsisty ale to już znak rozpoznawczy autora. Opisy scen tak sugestywny, często drastyczny, że włos jeżył się na głowie a obrazy, które powstają w głowie jeszcze długo po zakończeniu lektury, nie chcą jej opuścić.
Jak Edward Lee to robi, że mimo takiej makabry, okropieństwa i odrazy nie można oderwać się od lektury? Ta myśl nawiedza mnie po raz drugi i niestety nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Mimo wszystko i bez wątpienia Edward Lee jest jak magnez, który przyciąga i nie puszcza, aż do ostatniej strony.
Moim jedynym zastrzeżeniem jest to, że Edward Lee zbyt mocno i niebezpiecznie zbliża się w kierunku schematu. Akcja umiejscowiona zawsze w małym, kilkutysięcznym miasteczku. Główny bohater próbuje rozgryźć podstawy i źródło zła, walczy z nim do upadłego. Finisz obu powieści, które czytałam był taki sam. Zaskakujący ale pokrywający się...
http://aleksandrowemysli.blogspot.com/2012/09/ludzie-z-bagie...