Postanowiłam podjąć to wielce odpowiedzialne zadanie i zrecenzować sam wielki Zmierzch
. To właśnie dzięki tej książce i jej ekranizacji Stephenie Meyer stała się milionerką i guru wielu nastoletnich fanek.
Książka opowiada o zwykłej, niezdarnej dziewczynie, która przeprowadza się do małego miasteczka. W nowej szkole czuje się nieswojo, zresztą tak samo jak w poprzedniej. Już pierwszego dnia zauważa piątkę bladych odmieńców w stołówce. W penym momencie spojrzenia głównej bohaterki i jednego z odmieńców – miedzianowłosego chłopaka się spotykają. I tak to się zaczyna...
Oczywiście, na początku nad Zmierzchem wszyscy się zachwycali “oh, ah” itede, itepe. Przyszli krytycy, którzy zaczeli mawiać: “to denny romans”, “żadnego tu głębszego sensu” ble,ble,ble. Owszem jest to denny, wyidealizowany romans, i oto chodzi! Każda z nas pragnie, aby przybył po nią książę na białym koniu. I tu tak właśnie jest. Pomimo ogromnych trudności miłość przezwycięża. Dobro pokonało Zło. Nie jest to Tołstoj, ale czy zawsze musimy czytać literaturę z wyższej półki?
Po przeczytaniu książki poczułam się lżej na sercu. Miłe czytadełko. Natomiast ekranizacja, moim skromnym zdaniem, była i jest kompletną porażką. To właśnie od tego momentu Zmnierzch w moich oczach nieco stracił. Gdy mówisz 'zmierzch' odpowiedzą 'Pattinson'. Aktor ten stał się Edwardem, ale Edward nie stał się nim. Książkowy Edek jest silny i romantyczny, filmowy – zniewieściały i niepewny.
W powieści pani Meyer wstącała co jakiś czas, na prawdę bardzo ładne cytaty. Prawdziwie romantyczne i eteryczne. Niektóre zostały wrzucone do potocznej mowy chociażby “lew zakochał się w jagnięciu”. Dla tych którzy nie czytali – na okładce jest napis horror, co nie jest prawdą. Miłośnicy Kinga nie znajdą tu odpowiedniej ilości adrenaliny.
Mnie osobiście książka urzekła. Nie jest to ogromna literatura, ale z pewnością mogę polecić!
[wkrótce na blogu :] -
www.tomiszcze.blog.onet.pl ]