Jak makiem zasiał, to kolejna z powieści wydanych w serii „Asy kryminałów”, obecnie jednej z najlepszych tego typu.
Autorka, Anna Trojan, ukończyła farmację i etnologię, a aktualnie zajmuje się historią farmacji oraz XIX-wiecznym lecznictwem. Akcję swojej powieści umieściła w tym samym okresie na Mazowszu.
Mglista atmosfera nierozłącznie kojarząca mi się z tym czasem, upodobanie do miejsc tajemniczych i i mrocznych, przesiąkniętych legendami, duchami i sprawami sięgającymi daleko poza ludzką świadomość, znalazły oddźwięk także i tutaj. Choć język powieści w żaden sposób nie jest stylizowany na ten, którym posługiwano się ówcześnie, to jednak autorka pozostała wierna atmosferze grozy – akcję swojej opowieści ulokowała przede wszystkim na cmentarzu. Mało tego, umiejscowiła ją w przestrzeni zwanej Czarną, za sprawą Czarnego anioła odgradzającego do niej przejście i będącego jednocześnie symbolem, że oto w tym właśnie miejscu pochowani są ludzie „wyklęci” – samobójcy, biedota, zamordowani, ofiary cholery. Nikt z miejscowej elity nie zaznawał tu wiecznego spoczynku, toteż z rzadka ta część cmentarza była odwiedzana. Do czasu, gdy pod osłoną nocy, oprawca zaczął rozkopywać wybrane groby i bezcześcić zwłoki, okaleczając je w sposób nie do opisania.
Sprawą zajmuje się miejscowa policja, której przewodzi komisarz Połżniewicz.
Mimo coraz większej częstotliwości z jaką poddaje się swoim chorym zabiegom, sprawca długo pozostaje nieuchwytny, co zmienia się dzięki sprytowi i pomysłowości członków załogi dochodzeniowej. Na tym jednak sprawa się nie kończy, bowiem oprawca zostaje otruty w szpitalu dla obłąkanych, w którym chwilowo przebywa, a z całą historią niebezpiecznie łączyć zaczyna się historia zaginięcia Adeli, córki miejscowego rzeźnika oraz samobójczej śmierci nastoletniego studenta. Wszystkie powiązania budzą niepokój komisarza, a rozwiązanie sprawy bezczeszczenia zwłok coraz bardziej się oddala…
Napisana żywym językiem historia, wciąga i jest doskonałą receptą na udane popołudnie – jedno, bo czyta się ją niezwykle płynnie.
Niestety, brakuje w niej tak ważnego dla tego gatunku budowania napięcia. Historia jest jednolita pod tym względem, nie ma gwałtownych skoków, co sprawia, że ciężko uznać ją za doskonale zrealizowaną. Potencjał, który w niej drzemie został w dużej mierze niewykorzystany, co zrzucam na karb długości – książka jest króciutka, przez co akcja nie zdążyła się właściwie rozwinąć. Nie do końca rozumiem też fakt umiejscowienia historii w XIX wieku. Gdy doszłam do połowy książki, zerknęłam na opis z okładki i dopiero wtedy dowiedziałam się, że właśnie w owym czasie toczy się akcja. Nic z języka powieści ani elementów świata przedstawionego na to nie wskazuje. Z takim samym powodzeniem można by historię tę uznać za dwudziestowieczną, tyle że tradycyjną, bez stosowania zmyślnych, typowych dla dzisiejszych czasów metod.
Jeśli to tekst, którego akcja została umiejscowiona w tak charakterystycznym okresie, to autorka zdecydowanie nie poradziła sobie z wytworzeniem surowego klimatu owych czasów. Romantyczny duch tajemnicy, który powinien się wraz z mgłą unosić nad cmentarzem oraz szpitalem psychiatrycznym gdzieś się ulotnił. Brakuje mrowienia ciała, brakuje tak ważnego klimatu grozy. Są tylko części składowe, które dość nieudolnie zostały złączone w całość. Spójną, jednak nie zapadającą w pamięć. To co najważniejsze, gdzieś się rozmyło, zostało tylko delikatnie zasygnalizowane, ale równie szybko przez autorkę porzucone. Nie tak to sobie wyobrażałam. Oczekiwałam mrożących krew w żyłach historii, po których słowa „jak makiem zasiał” będą odbijały się głuchym echem, wybrzmią głęboką ciszą, wprawiając czytelnika w stan odrętwienia. Niestety, nie dostałam nawet namiastki.
Książki ani nie polecam, ani nie odradzam. Jest dobra, sprawnie napisana, jednak nie budzi żadnych emocji. Jeśli chcecie tylko chwili relaksu, sekundy dla szarych komórek – to powieść dla Was. Jeśli jednak oczekujecie dreszczyku emocji – srodze się zawiedziecie.