"Apokalipsa" to jedna z najnowszych powieści Dean Koontza, gdyż została wydana zaledwie kilka lat temu. Autor ten należy do bardzo płodnych pisarzy. W roku 1968 wydał swoją pierwszą powieść. Od tamtego czasu nie było roku, kiedy by nie wydał żadnej powieści.
Książka zaczyna się od dziwnego deszczu w małym Kalifornijskim miasteczku, który ze snu wywołuje jedną z jego mieszkanek- Molly. Okazuje się również, że różne dziwne wydarzenia miotają całym światem- ulewne deszcze, błękitny śnieg, dziwne obrazy w lustrach, załamanie komunikacji, dochodzi do dziwnych i okrutnych morderstw. Wiedziona intuicją przepowiadająca coś złego- Molly wraz z mężem opuszcza dom. To, co czekała ich na drodze przerastało ich najgorsze koszmary...
Powieść czyta się bardzo łatwo i szybko, ze względu też na to, że w logiczny sposób podzielona jest na siedem części. Jest bardzo dobrze napisana- opisy są bardzo ciekawe, akcja nie ma większych postojów i niewątpliwie wciąga.
Nie jest to powieść grozy, w jakim specjalizuje się Dean Koontz, choć niewątpliwe "Apokalipsa" ma elementy tego gatunku. Znacznie lepiej jest ją zaliczyć do science fiction.
Spodziewałam się trochę czegoś mocniejszego, ale nie brakowało kilku takich scen.
Jeśli chodzi o zakończenie- jednych może zaskoczyć, innych nie, to zależy od tego jaki czytelnik ma własny obraz na temat armagedonu. Wizja tego dnia Dean Koontza bardzo mi się spodobał, gdyż mam podobny obraz końca świata.
Niekiedy książka była nużąca, ale autor nam to gdzieś pomiędzy kolejnymi stronami wynagradza. Mimo tego nie mogłam się od niej oderwać. Ciekawiła, przerażała, intrygowała, cieszyła... Wywołała we mnie dużo emocji.
"Apokalipsa" nie jest tylko dla fanów Dean Koontza, czy powieści grozy. Zadowoli zarówno czytelników s-f, a nawet powieści przygodowych i sensacyjnym. Serdecznie polecam.