"Błękitna Miłość" została mi niespodziewanie pożyczona na majówkę. Pamiętałam przez mgłę o czym jest książka, więc wzięłam się za czytanie. A szło trochę opornie.
Powieść jest debiutem pisarskim S.C Ranson napisanym na jej Blackberry, na urodziny jej córki.
Główna bohaterką jest siedemnastoletnia Alexa uczęszczająca do szkoły dla dziewcząt. Spotykamy się z nią po zaliczeniu wszystkich egzaminów, na plaży w Twickenham. Podczas akcji uwolnienia łabędzia odnajduje tam niebieską bransoletkę. Dzięki odnalezionemu przedmiotowi zaczyna widywać widmową postać. Oczywiście musi to być nieziemsko przystojny chłopak, który nawet nie wie jakie uczucia wywołuje w dziewczynie. W życiu Alexy jest też i drugi chłopak, o którego nasza bohaterka, z pomocą przyjaciółki, zawzięcie walczyła przez cały okres szkoły. Na szczęście czas jej niewidzialności zniknął i została zauważona przez Roba, pięknego i popularnego. Czy tylko mnie w tym momencie nasuwa się słowo: banał?
Alexa ma chyba najmniej skomplikowana osobowość spośród książek z jakimi się ostatnio zetknęłam. Na dodatek jest mało dociekliwa i nie grzeszy spostrzegawczością (za to rozumie rachunek różniczkowy).
Co do widmowego faceta to .... brak mi słów. Serio! Nie wiem co mam o nim napisać! Może, że to chyba najmniej realny typ mężczyzny, który kiedykolwiek (nie)istniał?, zresztą jak reszta bohaterów (i nie chodzi mi tu o elementy fantastyczne, przeciwnie im bardziej autor jest w tym "bezczelny" tym lepiej). Są również bezbrzeżnie płytcy, a postacie drugoplanowe prawie w ogóle nie istnieją. Główny duet żongluje emocjami, wypowiadając sakramentalne słowa bez potrzeby i za wcześnie, co jest niezmiernie irytujące.
Co jest pozytywne w tej historii? Mianowicie pomysł na fabułę jest dosyć oryginalna, chyba jak w każdym debiucie. Akcja dzieje się w Anglii więc są tam opisy Londynu (nikłe, ale są), podoba mi się tez opisana brytyjska szkoła.
Cała historia wydaje mi się płytka; akcja jest powolna. Nie dostarcza też czytelnikowi żadnych głębszych emocji ani przyspieszonego bicia serca. Niestety brakowało mi tez cytatów, których występowanie w książkach uwielbiam, wyjątkiem była umieszczona na początku piosenka Suzanne Vega. Styl autorki jest prosty, a zdania pocięte i krótkie. Kolejnym minusem jet polskie tłumaczenie tytułu z "Małej niebieskiej rzeczy" na "Błękitną Miłość".
Uważam, że książka jest słaba nawet jak na debiut. Tytułowa miłość, żarliwie wyznawana w książce jako ta jedyna i wieczna, odbierana była prze ze mnie jako nastoletnie zauroczenie. Jeśli ktoś chce się o tym przekonać to zapraszam do lektury.
Doszłam do wniosku, że moja recenzja może być niezbyt pochlebna, bo już wyrosłam z tego typu powieści. Jeśli rzeczywiście tak jest to osoby,które mają 12 i 13 lat, które przeczytały moje powyższe słowa, zachęcam do puszczenia ich w niepamięć i przeczytania książki. Dodam jeszcze uwagę, że powyższe zdanie jest kierowane do przedstawicielek płci pięknej, gdyż u chłopców tudzież chłopaków ( kto wie kto mógłby po nią sięgnąć
) mogłyby wystąpić odruchy zwrotne lub przejaw agresji w stosunku do woluminu.
Dzięki wrażeniom zapewnionym tej książce oraz "Pożeraczowi Snów", na jakiś czas odpuszczę sobie debiuty literackie.
Moja ocena: 4/10
http://sowazpapieru.blogspot.com/