"Rzeczy wokół Kaj zapadają się w nicość, zawsze tak było. Najczęściej znika to, czego człowiek wcale nie chce się pozbywać, a im bardziej ona pomaga w szukaniu, tym więcej czasu upływa, nim się to odnajdzie. Jak gdyby sama jej obecność sprawiała, że przedmioty się gubią".
Kaj. Oprócz niej pięć innych osób. Rodzina. Strzępy rodziny.
"Staramy się udawać, że wszystko jest normalnie. Ciche porozumienie, sposób, żeby iść dalej? Ale nie można się przyzwyczaić do tego, że Kaj jest w domu. Wszystko drażni niczym przyciasny kołnierzyk, który nie przestaje uciskać, dopóki nie zaśniesz wieczorem. Wszystko, co do ciebie krzyczę, jest nie tak. I wszystko, co ty odkrzykujesz, również. Wszystko, co robimy i czego nie robimy. Na samym początku noc w noc był tylko płacz Kaj, później, kiedy wreszcie cichła ze zmęczenia, próżnia była już faktem. Nic nie mogło się przez nią przebić. Wszystko tłumiła. Dźwięki, uczucia, myśli".
Historia nie jest opowiedziana chronologicznie. Może to właśnie sprawia, że nie można odłożyć książki, póki się jej nie skończy? Fragmentaryczność. Skrawki wspomnień sześciorga różnych ludzi, przeplatanych wzajemnie między sobą i w czasie, z których my sami, niczym z puzzli, musimy poskładać pełen obraz. Obraz, w którym, wbrew pozorom, nie zabrakło miłości, ale czegoś zupełnie innego. Rozmowy? Szczerości? Zrozumienia? Trudno stwierdzić jednoznacznie. Czuć natomiast - układając w głowie kolejność wydarzeń - narastające z roku na rok nieprzyjemne uczucie duszności, napięcia. Jakby każdy kolejny dzień był małą tykającą bombą, wobec której nie można przewidzieć, kiedy wybuchnie, ale ma się pewność, że w pewnej chwili i tak to nastąpi.
Kaj. Nie jest ona główną bohaterką, ale na pewno znajduje się w centrum wszystkiego. Jak gdyby wokół niej wszystko się działo. Jak gdyby cały rozpad był z jej powodu. Swoisty katalizator. A przecież to nie jej wina, że przyszła na świat. To nie jej wina, że pojawiła się w [pozornie] szczęśliwej rodzinie, że przyniesiono ją pewnego dnia i zostawiono. Że całe swoje życie była dowodem zdrady. I że jak każdy człowiek, potrzebowała miłości.
"Lato polarne" jest debiutem pisarki. Debiutem udanym, nie da się zaprzeczyć. Przyciąga uwagę. Ze względu na treść, na konstrukcję, wielość narracji. Ale również ze względu na przejmujący, szumiący w uszach dźwięk morza, świadka [a może tylko tła?] kolejnych zdarzeń.