Wyobraź sobie komputerową grę RPG, która pozwala nie tylko śledzić losy bohaterów, ale wejść w ich skórę.

Recenzja książki Hyperversum
"Wyobraź sobie komputerową grę RPG, która pozwala nie tylko śledzić losy bohaterów, ale wejść w ich skórę. Która zaciera granice pomiędzy rzeczywistością a światem wirtualnym. Taka gra nazywa się Hyperversum."

Cecilia Randall urodziła się w Modenie i, jak sama mówi o sobie, wyrosła na "chlebie, książkach i komiksach". Ukończyła studia na wydziale Języków i Literatur Obcych, a także studia w dziedzinie Komunikacji i Technologii Informacyjnych na Uniwersytecie w Bolonii, po których zaczęła pracować jako graficzka, projektantka stron internetowych i ilustratorka. Jej debiut literacki przypadł na grudzień 2008 roku, kiedy opublikowała pierwszą powieść - "Hyperversum". Saga ta w styczniu 2009 roku doczekała się kolejnej części "Il Cavalierie del Tempo" (Rycerz czasu).

Hyperversum to akronim hyper uniwersum - hiperwszechświata. To najlepszy dostępny na rynku produkt rozrywkowy, doceniony przez miliony graczy na całym świecie. Światy tworzone przez Hyperversum są naprawdę realistyczne i dopracowane w każdym szczególe. Prosty wizjer 3D i rękawiczki, które można podłączyć do każdego komputera, pozwalają graczowi na przeżycie przygody z subiektywnej perspektywy. Istnieje możliwość jednoczesnego podłączenia się wielu graczy, dzięki czemu przyjaciele mogą razem odtwarzać wspólny scenariusz.

Szóstka przyjaciół - Daniel, Ian, Jodie, Carl, Martin i Donna za pomocą tejże gry przenoszą się do XIII-wiecznej Francji, żeby w tym średniowiecznym świecie przeżyć przygodę swojego życia. W wyniku awarii świat rzeczywisty miesza się ze światem wirtualnym, a bohaterowie zostają uwięzieni w grze. Nie można ponownie uruchomić systemu, a zatem droga do domu wydaje się zamknięta na zawsze. Bohaterowie muszą szybko nauczyć się języka francuskiego, a przede wszystkim - średniowiecznych zwyczajów.

Tymczasem zamiast nowych przyjaciół, udaje im się zyskać wrogów - już pierwszego dnia Ian staje w obronie pewnej Francuzki, przez co wszyscy trafiają do więzienia, schwytani przez, znanego ze swojego okrucieństwa, angielskiego szeryfa Jerome'a Derangale'a... A to absolutnie nie koniec ich przygód. Ian, najstarszy z całej grupy, musi opiekować się pozostałymi i chronić ich przed niebezpieczeństwami, które pojawią się na ich drodze. Jednocześnie bohaterowie znajdują się niebezpiecznie blisko czasu, w którym ma dojść do bitwy pod Bouvines. Czy uda im się na czas wyjść z gry? Kim jest tajemnicza Francuzka, którą uratował Ian? Czy Daniel pokona swój strach i z chłopca stanie się mężczyzną? Czy ich przyjaźń przetrwa próbę czasu i przestrzeni? A co jeśli tak bardzo zakochają się w średniowiecznej Francji, iż nie będą chcieli wrócić do domu?

"Gdybym znała swoją przyszłość, znaczyłoby to, że została ona już zapisana, a to z kolei znaczyłoby, że nie można jej już zmienić."

Zacznijmy od tego, że na kartach niniejszej książki przewija się cała masa bohaterów - od służących po samego Filipa II Augusta. Mimo to można łatwo zorientować się o jakim bohaterze akurat mowa. Wiadomo, że służących nie będziemy znać z imienia i nazwiska, ale co ważniejsze postacie, np. Henri de Bar, są świetnie wykreowane i mimo kumulacji wielu tytułów szlacheckich odnajdziemy osobę, o której właśnie mowa. Czytałam wiele książek, w których była cała masa postaci, a autor nie potrafił z tego wybrnąć i po prostu czytelnik się gubił. W tej książce nie ma mowy o czymś takim, bo wszystko jest świetnie wykreowane.

Muszę tutaj wspomnieć o czwórce naszych głównych bohaterów. Od razu wszystkich bardzo polubiłam, chociaż chcąc, nie chcąc Daniel trochę denerwował mnie tymi swoimi rozmyślaniami - "Dlaczego Ian się tak dla nas poświęca? To przecież ja tu zawiniłem." Jednak to nie zmienia faktu, że obdarzyłam tę postać wielką sympatią. Jednak zdecydowanie najlepszy był Ian, no po prostu - ubóstwiam go! Waleczny, szlachetny, honorowy i odważny, a zarazem czuły, nieśmiały i skromny, można powiedzieć, że to mężczyzna idealny. Jodie i Martin też bardzo chwycili mnie za serce. Jodie z małej przestraszonej dziewczynki, stała się damą, a Martin nie był już więcej wystraszonym chłopcem, tylko młodym mężczyzną. Nie wspominam tutaj o Donnie i Carlu, ponieważ postacie pojawiały się niewiele w książce, a przez to nie wyrobiłam sobie o nich zdania. Muszę też wspomnieć o Jeromie Derangalu i Etienne de Sancerre. Derangale'a mimo tego, że był bardzo złym człowiekiem, polubiłam. Nie mogę powiedzieć, że się w nim zakochałam, bo to byłaby przesada, ale zawsze miałam słabość do czarnych charakterów. Natomiast Sancerre był po prostu jedyny w swoim rodzaju! Za każdym razem, gdy występował w książce miałam wielki uśmiech na ustach i śmiałam się z jego odzywek. Jednocześnie, mimo swojego komizmu, był wspaniałym przyjacielem, którego każdy z nas chciałby mieć.

Moje pierwsze wrażenie, gdy zobaczyłam książkę, było czymś w stylu - "Jaka gruba! Nigdy tego nie przeczytam!". Faktycznie, ponad 700 stron to dużo, ale ja zawsze lubiłam obszerne książki, bo zawsze lepiej czytało mi się coś grubszego, z czym mogłabym posiedzieć kilka dni, a nie skończyć całej przygody podczas jednego wieczora. Trochę zajęło mi przeczytanie tej książki, ale powiem, że naprawdę warto się poświęcić. Mimo tych siedmiuset stron książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jedynie pierwsze 100 stron jest trudne do przebrnięcia, ale potem wszystko samo leci. Nawet nie podejrzewałam, że historia aż tak mnie wciągnie. Zdecydowanie to fajniejszy sposób zdobywania wiedzy, niż siedzenie na lekcji.

"Przyszłość jest mglista, póki nie stanie się teraźniejszością. Jedynie przeszłość jest pewna i znana."

Gdy przeczytałam opis książki - po prostu znalazłam się w niebie. Pomysł uwięzienia w grze RPG jest fantastyczny. Bałam się jednak, że autorka przedstawi dobry pomysł, ale nie będzie w stanie go fajnie przedstawić. Było jednak inaczej, co tylko upewniło mnie w tym, że pani Randall potrafi świetnie pisać. Przede wszystkim - czytelnik nigdy się nie nudzi, w tej książce zawsze się coś dzieje i czasami musiałam się powstrzymywać przed czytaniem następnego rozdziału, żeby za szybko nie dojść do końca książki. Bardzo podobał mi się tutaj turniej rycerski i intryga z Jeanem de Ponthieu. Przyznam szczerze, że już od dawna nie czytałam tak dobrej książki.

Kolejnym plusem jest tutaj klimat średniowieczny. To naprawdę wdzięczny temat i za każdym razem, gdy czytam książkę umiejscowioną w tym czasie - jestem zachwycona. Czasami jednak niektórym nie udaje się oddać go w pełni, przez co książka traci na wartości. Tutaj klimat średniowieczny jest jednak pięknie przedstawiony i to w taki sposób, że czytelnik od razu pragnie w nim zamieszkać. Jestem pod wielkim wrażeniem, że pani Cecilii udało się napisać tak porywającą fabułę, w tak pięknym klimacie.

Muszę wspomnieć o okładce. Ona po prostu do mnie nie przemawia, ale to ze względu na to, że całkowicie inaczej wyobrażałam sobie bohaterów. W mojej głowie wyglądali całkowicie inaczej. Również portret Isabeau nie za bardzo mi się podoba. Jest raczej przedstawiona zbyt surowo, a nie pięknie. Kolejną rzeczą, która jest godna uwagi to piękne ilustracje zdobiące wnętrze książki. Jest ona podzielona na 4 części, a przy każdej z nich znajduje się portret innej osoby.

"Ten kto ma odwagę walczyć w imię tego, co uważa za słuszne, zostaje naznaczony - to znak, który zostaje wypalony w tobie na zewnątrz i w środku, który zmienia cię na zawsze..."

Dodatkowo wspomnę też o zakończeniu. Tego naprawdę nikt się nie spodziewał, ja byłam pod wielkim wrażeniem i ostatnie 50 stron pochłonęłam chyba w dziesięć minut. Już myślimy, że wszystko będzie pięknie, a tu bam! Potem zaczynamy opłakiwać pewną rzecz razem z Ianem, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że to jeszcze nie koniec - i znowu serce rośnie nam w piersi. Według mnie warto przeczytać książkę, chociażby dla tego niesamowitego zakończenia. Przyznam, że płakałam jak kot i wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo pokochałam tych bohaterów. Pani Randall naprawdę należą się wielkie ukłony, bo odwaliła kawał dobrej roboty. Również przez to zakończenie wiem, że niedługo pojawi się kolejna część i czekam na to z utęsknieniem.

"Hyperversum" to nie tylko książka o bitwie pod Bouvines, ale także pokazuje nam siłę przyjaźni. Oni przetrwali, bo znaleźli się w tym razem i mogli się wzajemnie wspierać. Taka przygoda nie byłaby łatwa dla kogoś, kto dostał się tam sam. Podziwiam Panią Cecilię za sformułowanie tak pięknej definicji przyjaźni i miłości, która nie była przesłodzona, ale prawdziwa. Książkę polecam z ręką na sercu, bo wiem, że spodoba się ona każdemu kto po nią sięgnie. Nie zrażajcie się tymi 700 stronami, bo naprawdę warto przeżyć taką przygodę w średniowiecznej Francji.

" - Wojna? Chcesz mi powiedzieć, że weźmiesz udział w prawdziwej wojnie?
- A słyszałeś o jakiejś udawanej, średniowiecznej wojnie?"
0 0
Dodał:
Dodano: 06 VIII 2012 (ponad 12 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 204
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Anka
Wiek: 27 lat
Z nami od: 15 V 2012

Recenzowana książka

Hyperversum



Rodzice ostrzegali cię przed spędzaniem całego wolnego czasu w wirtualnym świecie gier komputerowych? Mieli rację... Sześcioro przyjaciół: Ian, Daniel, Jodie, Martin, Donna i Carl, wskutek tajemniczej burzy przenosi się poprzez zaawansowaną technologicznie grę RPG do XIII-wiecznej Francji. Droga powrotna wydaje się zamknięta na zawsze, zatem muszą szybko nauczyć się, jak przetrwać w średniowieczn...

Ocena czytelników: 5.52 (głosów: 18)
Autor recenzji ocenił książkę na: 5.5