"Myślę, iż książka ta wypchnie w końcu 'Alicję w Krainie Czarów' z jej odwiecznej niszy", napisała Diana Wynne Jones. "A guziczki nigdy nie będą już takie, jak kiedyś", dorzucił Terry Pratchett. Wiedziona tymi słowami, sięgnęłam po "Koralinę". Przeczytałam. Z panią Jones odważę się nie zgodzić. Myślę, iż bohaterka Lewisa Carroll'a długo jeszcze cieszyć się będzie swą pozycją. Co do słów pana Pratchett'a, owszem, guziczki przestały być zwykłymi guziczkami i trudno spojrzeć na nie bez cienia obawy. Ale tego się właściwie spodziewałam. Neil Gaiman, autor powieści "Koralina", sztukę tworzenia odpowiedniego nastroju opanował do perfekcji. I robi to nad wyraz subtelnie.
Rozpoczynamy lekturę. Historia z pozoru prosta. Koniec wakacji, młodziutka bohaterka o nieco przekręconym imieniu wprowadza się do bardzo starego domu i stopniowo odkrywa jego tajemnice. Do tego rodzice, którzy nie zwracają na nią uwagi, porządnie zaniedbany ogród, głęboka studnia, szczury, kot, a w domu mnóstwo drzwi, które prowadzą donikąd. Całość jakby już gdzieś zasłyszana, zatem mało interesująca. Ale pozory mylą. Ze stronicy na stronicę powieść zaczyna nas wciągać, a my ze zdumieniem odkrywamy, że ogarnął nas strach. W którym momencie? Dlaczego? Tego wyjaśnić nie potrafimy.
I na tym właśnie polega urok powieści Gaiman'a. Największy strach budzą rzeczy najprostsze, może nawet w swej istocie banalne: szpulka nici, guziczki na stole, poruszający się z gracją czarny kot, szczury o malutkich, czerwonych oczkach. Nawet zazwyczaj czule brzmiące, wypowiadane z uśmiechem słowa: "na zawsze, na wieki", wywołują ciarki na plecach i szybsze bicie serca. Gaiman sięga do ludzkiej podświadomości, wydobywając z niej to, co od dawien dawna budzi w człowieku lęk: ogromny, stary dom pełen niezbadanych kątów, skradające się nocą gryzonie, spowity mgłą ogród. Zjawiska, które z nieokreślonych powodów przerażają. I nic tu nie jest już pewne, wszystkiego można się spodziewać. Może dlatego powieść "Koralina" tak bardzo wciąga? Bo nie ma w niej odległego nam, fantastycznego świata, ale nasz własny, nie mniej straszny, codzienny, wzbogacony jedynie o tę odrobinę nierealności, której każdemu z nas czasem potrzeba. A patrząc później na leżące na stole lśniące guziczki, uśmiechamy się tajemniczo. Nawet, jeśli przebiega nas niemiły dreszcz.