Wielu ludzi powie zapewne, że jest to kolejna historia miłosna z happy endem. Być może i tak, ale przecież to nie jest cała książka. Nie można wrzucać do jednego worka każdej pozycji z gatunku romansów, bo przecież każda książka jest inna, opowiada inną historię. Na ten przykład nasza powieść może zostać z całą stanowczością włożona na półkę romansów historycznych. Jest przecież kobieta-odważna, szczera i pragnąca nade wszystko wolności, oraz mężczyzna-zniszczony, samotny i odcinający się od świata. Spotykają się, zakochują, pobierają i żyją długo i szczęśliwie. Mamy więc banalną historię... Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dlaczego? Spójrzmy na to głębiej. Niby jest to, co w romansie być musi. Ona spotyka Jego, On się zmienia dzięki Niej, Ona się w Nim zakochuje, On jedzie za Nią choćby na koniec świata, pobierają się... Bla, bla, bla... Nuda. Zero inwencji. Takie książki w życiu by się nie sprzedawały. Trzeba więc je trochę okrasić. To właśnie stanowi trzon każdej historii miłosnej. Każda zawiera jakiś sens, mniej lub bardziej oczywisty. Ci, którzy są tym zainteresowani, przy odrobinie pracy mogą w każdej książce tego gatunku odnaleźć głębszy sens. W tej pozycji ten sens jest niezwykle charakterystyczny-należy patrzeć na to co człowiek ma w sercu, nie na wygląd.
W tej historii młoda dziewczyna dostaje, można by rzec "bojowe zadanie"-ma dostarczyć przesyłkę pewnemu księciu, który zamknął się w swojej posiadłości w Walii przed hipokryzją świata arystokracji, gdzie został okrzyknięty mianem "potwora bez twarzy". Szokiem dla księcia jest fakt, iż Ivy nie boi się go i nie traktuje jak potwora. Dziwi ją nawet to, że ktoś może odczuwać przed nim wręcz zabobonny strach. Dziewczyna fascynuje Auburna. Spędzając z nią coraz więcej czasu pojmuje, że nie wyobraża sobie bez niej życia. Jednak Ivy, pomimo uczuć, którymi darzyła księcia, była lojalna wobec markiza, któremu oddała rękę. W sumie nie byłoby to złe życie-miałaby dom, dzieci, itp., itd., ale byłoby to życie bez miłości, której nade wszystko pragnęła. Auburn wiedział, że Ivy nigdy sama z siebie nie zerwie zaręczyn, więc sam do tego doprowadził i ożenił się z ukochaną. Cóż, pewnie wielu z was nadal widzi tu banalną historyjkę z happy endem. Dla tych mam niespodziankę...
Czy wydaje wam się, że Ivy zakochała się w Auburnie od pierwszego wejrzenia i dlatego nie przeszkadzała jej oszpecona twarz? No cóż, raczej nie. Dostrzegła w nim to co każdy powinien był dostrzec-zobaczyła człowieka, i to w dodatku człowieka samotnego, odepchniętego przez świat i bardzo zranionego przez życie. Jednocześnie był to człowiek twardy, doświadczony przez los, więc przez to mądrzejszy. Odkrycie w nim człowieka nie było trudne, wystarczyło bowiem tylko chcieć.
Reasumując, powieść ta ma pewne przesłanie, które po tej recenzji powinno być jasne i oczywiste
Warto patrzeć głębiej, zobaczyć oprócz okładki, fasady tę drugą twarz-twarz człowieka.