Miało być miło, lekko i przyjemnie, bez jakiejkolwiek potrzeby wysiłku intelektualnego. Bo chciałam odpocząć. I było. Było jednak też irytująco, ale o tym za chwilę. Trzy zupełnie różne przyjaciółki, zarówno pod względem charakteru, jak i pochodzenia: monogamistka aż do bólu Emmy, redaktorka o dowolnej porze dnia i nocy Leigh oraz Adriana o wyjątkowo gorącym temperamencie i wyjątkowej awersji do pracy. Wszystkie trzy tuż przed trzydziestką, wszystkie niezamężne i bezdzietne. Dają sobie rok na zmiany, rodzaj wyzwania. I jest sympatycznie.
Na podstawie tejże powieści, podobnie jak było w przypadku wcześniejszej, “Diabeł ubiera się u Prady“, ma powstać film. Film pewnie też obejrzę, dla porównania. Choćby scen miłosnych, które w wersji papierowej wyszły całkiem sucho i bez emocji. Zupełnie, jakby to był jakiś scenariusz, a nie powieść. Momentami. Po dodaniu podkładu muzycznego i odpowiednich aktorów może być interesująco. To właśnie moje pierwsze ‘ale’. Drugie kieruję już nie do autorki, ale do tłumaczki, a zaraz później do redaktorki, korektora, czy kogokolwiek innego, kto w tym przypadku odpowiedzialny był za wersję polską. Ilości literówek czy błędów gramatycznych nie sposób zliczyć, a nawet jeśli bym się za to wzięła, to po co? Tym zająć się był powinien ktoś inny dużo wcześniej. Poza literówkami są również olbrzymie akapity nieudolnego przekładu (jak zdanie wyjęte ze sceny ponoć namiętnej w swym zamiarze: “nie myślała o niczym poza tym, jak bardzo pragnie jego chłopaka” – zważywszy, że facet był heteroseksualny, o żadnym chłopaku mowy nie było) i jedyne, co udało mi się zrobić, by przeczytać powieść do końca, to starać się za każdym spapranym fragmentem dociekać, jak mógł on brzmieć w oryginale. Chwilami może być to nawet zabawne, takie domyślanie się, szkoda jednak samej powieści, która dużo na tym traci. Do prozy ambitnej jej daleko, a nawet zupełnie nie po drodze, ale na letnią, wakacyjną lekturę nadawałaby się w sam raz.