Mam zupełną pustkę w głowie. Nie wiem, co napisać. Niby znam twórczość pani Małgorzaty Wardy. Przeczytałam wszystkie jej książki i należy do grona moich ulubionych pisarek. Wiem, że Autorka nie boi się trudnych tematów. Mimo wszystko nie byłam do końca przygotowana na to co znalazłam w książce „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele”. To wstrząsająca i do głębi poruszająca powieść, która po prostu powala na kolana. Przemoc domowa, molestowanie, traumatyczne dzieciństwo, to problemy, które w ogóle nie powinny istnieć. Jednak są i to częściej niż nam się wydaje. Moim zdaniem takie książki spełniają podwójną rolę. Po pierwsze – terapeutyczną, jeśli czyta je osoba dotknięta taką traumą, a po drugie – informacyjną i uwrażliwiającą na takie przypadki.
Aaron i Ania są rodzeństwem. Łączy ich silna więź. Ma ona swoje podstawy w traumatycznych przeżyciach, których los nie oszczędzał im przez całe życie. Aaron, starszy o cztery lata, wziął na siebie rolę opiekuna i obrońcy młodszej siostry. Chłopak próbował wpasować się w szkolne środowisko i żyć w miarę normalnie, mimo iż to na nim skupiało się wszystko co najgorsze. Natomiast Ania całkowicie odcięła się od świata, nie próbowała się z nikim się zaprzyjaźnić. Odstawała od rówieśników i prowokowała ich swoją innością, Rodzeństwo zdane jest tylko na siebie. Matka pogrążyła się w depresji po śmierci męża. Nie radzi sobie z codziennością. Gdy trafia do szpitala, często na długie miesiące, rodzeństwem opiekuje się ich ciotka, Gabrysia. I dopiero tam zaczyna się piekło. Najgorszy chyba jednak jest fakt, że o tym co dzieje się z Aaronem i Anią wiedzieli praktycznie wszyscy, którzy choć trochę ich znali. A przynajmniej domyślali się prawdy. Nieme przyzwolenie nauczycieli, kolegów i bierność ze strony rodziny robi piorunujące wrażenie.
„Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” nie należy do łatwych lektur. Książka jest perfekcyjnie napisana i przemyślana od początku do końca. Autorka wprowadziła pozorny chaos w fabule, często zmieniając nie tylko czas i miejsce, ale także osobę narratora. Dzięki temu historia Aarona i Ani wyłania się czytelnikowi powoli i dopiero na końcu mamy jej pełny obraz. Mimo iż Autorka podjęła się naprawdę trudnych tematów, to jednak z nami – czytelnikami obeszła się łagodnie. Fabuła nie epatuje złem i scenami mrożącymi krew w żyłach, pozwalając nam jedyne domyślać się tego, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami rodziny Budziszów. Wszystkie postaci, nawet te, które epizodycznie pojawiają się w powieści, są perfekcyjnie skonstruowane. Na przykładzie Aarona i Ani widzimy nieme wołanie o pomoc, a jednocześnie poczucie bezsensowności takiego wołania i rozbrajającej wręcz bezsilności. Dzieci próbują zwrócić na siebie uwagę strojem, fryzurą, a wreszcie samookaleczeniem się, próbami samobójczymi czy oskarżeniami o gwałt. Pojawiające się w powieści postaci drugoplanowe, czyli koledzy i nauczyciele, to nikt inny tylko my sami – reszta świata. My normalni. Zamknięci w swoich czterech ścianach wolimy nie dostrzegać inności. A jeśli już ją dostrzeżemy to łatwiej jest się z niej pośmiać niż dostrzec drugie dno. Tak. Tacy jesteśmy, ale na szczęście nie wszyscy. Pani Małgorzata Warda należy do wyjątków. Gratuluję wspaniałej choć trudnej książki, która pozostanie w mojej pamięci na długo.
Recenzja pochodzi z mojego bloga
http://sladami-ksiazki.blogspot.com/