Miriam Wattenberg (Mary Berg) zaczęła pisać swój dziennik w trakcie wakacji 1939 roku, kiedy to miała piętnaście lat. Jako córka łódzkiego antykwariusza dzieł sztuki miała dosyć dostatnią, beztroską młodość. Początkowo nie odczuwa ona zbyt mocno skutków rozpoczęcia wojny, jednakże wiele widzi, przeczuwa, rozumie. Stopniowo jednak ich sytuacja się zmienia, muszą wyprowadzić się do getta warszawskiego. Nigdy jednak nie dołączyli do grupy biedoty, która żebrała na ulicach getta i zamarzała w trakcie zimowych nocy. Trochę dzięki poświęceniu ojca i reszty rodziny, trochę dzięki znajomościom, trochę pewnie pomógł łut szczęścia. A najbardziej zapewne fakt, że jej matka miała obywatelstwo amerykańskie, co dawało im garść pewnych ułatwień w życiu codziennym i co uratowało ich od zesłania do obozu śmierci w trakcie ostatecznej likwidacji getta.
Książka ta nie jest dziełem literackim sensu stricte, jest to przecież prywatny dziennik nastoletniej dziewczyny. Jednakże ma nieocenioną wartość ze względu na opis codziennego życia w getcie warszawkim. I to opis szczegółowy, podający masę różnych informacji dotyczących wielu aspektów życia. Zarówno tych dotyczących detali codzienności (jak zdobywanie żywności, opału itd.), jak i tych o działalność nielegalnych organizacji kulturalnych i socjalnych oraz przygotowania do walki zbrojnej. Oczywiście w zakresie możliwości autorki do zdobywania takowych informacji.
Mimo tej tragicznej sytuacji, piekielnie ciężkiego życia w getcie, książka ta przeniknięta jest ciągle radością życia, radością z bycia młodą osobą, pełną sił i chęci do działania. Nie ma tu użalania się na sytuację, lecz jest pełno współczucia i empatii. Jest zrozumienie i dużo przemyśleń. Są pierwsze nieśmiałe porywy serca, ale też pierwsze tragedie. Książka napisana prostym, ale dojrzałym językiem. Zdecydowanie warto przeczytać, nie da się chyba zapomnieć.
Podczas czytania znalazłam taki fragment:
"Za kilka dni kawiarnia ma zamiar ogłosić konkurs młodych talentów. (…)
Sześcioletni chłopiec, uczeń Władysława Szpilmana, otrzymał pierwszą nagrodę za grę na fortepianie. Ten maluch jest prawdziwym geniuszem i absolutnym wirtuozem."
[1]
Pod jego wpływem pomyślałam sobie, że większość z nas zna losy Władysława Szpilmana i wie, że udało mu się przeżyć i dalej dzielił się swym talentem z innymi. Ciekawe co stało się z tym malcem, prawdziwym geniuszem…
[1] Mary Berg, "Dziennik z getta warszawskiego", tłum. Maria Sałapska, Czytelnik 1983, strona 59 i 60.
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu -
http://ksiazkowo.wordpress.com/2009/12/14/dziennik-z-getta-w...]