Pewnego razu jak dodałam stosik na bloga wielu z Was nie mogło doczekać się mojej recenzji „Posłańca”, więc oto jest! Gdyby nie Wasze komentarze pewnie tak szybko bym się za niego nie zabrała. Mogę się założyć, że trochę by sobie jeszcze poleżał w szafce i poczekał na swoją kolej. „Posłaniec” zawdzięcza Wam to, że jednak zabrałam się za niego prędzej niż później.
Ed Kennedy – zakochany w swojej przyjaciółce dziewiętnastolatek, (przeciętny) taksówkarz, (kiepski) karciarz mieszkający ze swoim psem Odźwiernym, z którym dzieli się nawet kawą. Jedno wydarzenie zmienia wszystko. Jeden napad na bank, którego był świadkiem zmienia całe jego życie. Po tym jak został bohaterem dostaje pierwszą wiadomość. Pierwszego asa, po którym już nie będzie tym samym człowiekiem. Teraz będzie robił coś dla ludzi, coś, co zmieni ich i jego życie na zawsze. Czy poradzi sobie ze wszystkimi asami? Czy podoła wyzwaniu? Czy sprawdzi się w roli Posłańca?
Jest to moja pierwsza książka Markusa Zusaka. Nie mogę jej porównywać do znanej wszystkim „Złodziejki książek”, bo ta pozycja dopiero przede mną. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po autorze. Czy stać go na wiele więcej czy jednak pokazał to, co miał nam do pokazania. Szczerze? Nie wiem czy książka mi się podobała. Mam pełno wątpliwości. Z jednej strony wciągnęła mnie do swojego świata, a z drugiej strony chyba oczekiwałam czegoś lepszego po tych pochwałach nad wcześniej wymienioną książką. Nie mogę zdefiniować tego, co czuję. Czy czuję zachwyt, czy jednak nie. Przyznam, że od pierwszych stron z chęcią ją czytałam i nie miałam ochoty jej odłożyć, bo nie nudziła mnie, ale jednak… Jednak jej specyficzny język do mnie w pełni nie przemówił. W ogóle nie poczułam tego, że narrator, a równocześnie główny bohater, czyli Ed miał dziewiętnaście lat. Nie wyrażał się w taki sposób jak to robią jego rówieśnicy. Czułam się jakby to był facet po trzydziestce lub czterdziestce, a nie mężczyzna w kwiecie wieku. Chłopak, który ma jeszcze przed sobą prawie całe życie.
Muszę jeszcze napisać kilka słów o wydaniu. Moim zdaniem jest świetna. Nie mogę się do niej doczepić. Nie zauważyłam tam ani jednego błędu, a oprawa graficzna ma coś w sobie. Może nie jest cudowna, ale ma klimat. Patrząc na zagraniczne okładki stwierdzam, że jest chyba najlepsza. Duże litery sprawiają, że książkę czyta się jeszcze szybciej.
Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Markusa Zusaka i na pewno nie ostatnie, bo „Złodziejka książek” już leży na półce i tylko czeka na swoją kolej. Książkę polecam tym, którzy chcą zapoznać się z autorem po przeczytaniu „Złodziejki…”. Nie wiem może tak jak mówią niektórzy nie można się zrażać po jednej książce i sięgnąć po następną, co ja na pewno zrobię, bo nie mogę sobie odpuścić przeczytania jej. Pierwsze spotkanie uważam za udane, ale jednak od tego drugiego już oczekuję trochę więcej, jeśli cieszy się aż tak pochlebną opinią, bo to jednak nie było to, czego oczekiwałam.