Nie za bardzo lubię pisać o książkach, które mnie zawiodły, a ta taka właśnie jest. Zawiodła mnie, poległa i to na całej linii. Ale od początku.
Historia opowiada o nastoletniej Shelby, która od wychowującej ją ciotki na ukończenie liceum otrzymała żółty, sportowy samochód. Wpadła na pomysł by przejechać kawałek Ameryki w poszukiwaniu swojej biologicznej matki. W podróży towarzyszy jej "była przyjaciółka" Gina, we własnych jadąca w tą daleką podróż, później dołącza do nich Candy - autostopowiczka, która ma nieco zamieszać wyprawą dziewcząt.
Akcja toczy się bardzo powoli, w zasadzie nie wiem czy przy tej pozycji można mówić o "akcji". Znajdziemy tu za to masę dobijających, przydługich i plecionych trzy-po-trzy dialogów. Bohaterki książki niesamowicie mnie denerwowały, ich naiwność, sposób "myślenia", zachowania i wypowiadania się. Żadna z nich mnie niczym nie ujęła, za to wszystkie skutecznie do siebie zniechęciły.
Sposób, w jaki pozycja została napisana jest dla mnie nie do zniesienia - sztuczny, na siłę, obcy. Nijak nie mogłam się w świecie tej książki odnaleźć.
Czytając to mierne czytadło bardzo się męczyłam i kilka razy miałam ochotę je odłożyć i więcej nie dotykać. Podobno "Jeździec miedziany" tej samej autorki jest pozycją zasługującą na miano "dobrej", jednak nie wiem czy po "przeżyciach" jakie dostarczyła mi "Droga do raju" będę miała ochotę po nią sięgnąć.
(
http://waniliowe-czytadla.blogspot.com)