Ta długa prawie siedemset stronicowa powieść zaczyna się łagodnie, przez pierwszych sto stron, widzimy zwykłych ludzi i ich codzienne życie. Z czasem poziom brutalności i lęku nim wywołanego znacznie wzrasta.
King odszedł od misternego budowania portretów psychologicznych i wzajemnych zależności między bohaterami. Mimo to postacie wyglądają i zachowują się jak żywe, w pełni przekonując do swej kreacji. Dialogi to kolejny atut, uzupełniają charakterystykę postaci, przekonując do ich literackiej autentyczności. W "Instytucie" zabrakło mi retrospekcji, do których King nas przyzwyczaił. W zamian zachwyca konstrukcja horroru, tu wszystko jest na miejscu, spójnie się ze sobą łącząc.
Sama historia mimo że z rzeczywistością wydaje się mieć mało wspólnego, z każdą stroną wciąga coraz bardziej. Równocześnie odpychała i przerażała mnie gdy z kart książki wyłaniały się potworne sceny, wyglądające jak prawdziwe.
Kunszt z jakim tworzy King, lekkość pióra, nieprzeciętna klarowność opisów, sprawiły że powieść, czytało się bardzo szybko.
Głęboko w lasach stanu Maine znajduje się mroczny państwowy obiekt, gdzie uprowadza się i więzi dzieci z całych Stanów Zjednoczonych. W Instytucie poddawane są one testom i zabiegom wykorzystującym ich szczególne dary – telepatię i telekinezę – dla osiągnięcia pewnych celów.
Ostatnim rekrutem jest 12 letni Luke Ellis, który nie jest po prostu mądrym chłopcem – jest super mądry. Posiada jeszcze je...