Recenzja książki Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości
Przyznam się że "Czarnobylskiej modlitwy" nie doczytałem do końca. Dlaczego? Ponieważ tragedie tu opisane, przeraziły mnie tak bardzo że wciąż jestem w szoku.
Noblistka z Białorusi dotarła do osób które doświadczyły skutków wybuchu reaktora numer 4, z 29 kwietnia 1986 roku. Urodziłem się ledwie miesiąc wcześniej.
Straszne katusze przeżywały osoby które zetknęły się z promieniowaniem radioaktywnym. Najbardziej napromieniowani: strażacy, służby budujące ogromny betonowy sarkofag w miejscu elektrowni, zwykli mieszkańcy Czarnobyla umierali w tydzień, dwa, lub po latach, chorując na nowotwory.
A co z niewinnymi, milczącymi zwierzętami, owady zginęły pierwsze. Psy, konie, krowy które przeżyły, zabili żołnierze.
Reporterka rzuca nowe światło na tę ogromną katastrofę, nieporównywalną z żadną inną. W 1986 roku przekonaliśmy się jak niszczycielską potęgą jest atom. Skutki tej tragedii odczują niestety następne pokolenia, gdyż związki promieniotwórcze rozkładać się będą tysiące lat.
Potworne są skutki ludzkiej głupoty, mrzonki o zapanowaniu nad światem. A odpowiedzialnych za to niewypowiedzialne cierpienie nigdy się nie ukarze.
Mimo ciężkiego tematu, przysłaniającego niesamowite pióro, polecam, stawiając 8/10.
26 kwietnia 1986 o godzinie pierwszej minut dwadzieścia trzy i pięćdziesiąt osiem sekund seria wybuchów obróciła w ruinę reaktor i czwarty blok energetyczny elektrowni atomowej w położonym niedaleko granicy białoruskiej Czarnobylu. Katastrofa czarnobylska była najpotężniejszą z katastrof technologicznych XX wieku.
Dwadzieścia lat później Swietłana Aleksijewicz wróciła do Czarnobyla. Rozmawiała z l...