Właśnie takiej sielanki jaką zaserwował John Steinbeck potrzebowałem. Pełnej inteligentnego choć rubasznego humoru, gdzie pozornie nic złego nie może się zdarzyć.
Autor ścieli przed naszymi oczyma wspaniałe obrazy natury, ale i przedmiotów, tworząc unikatowo piękne dzieła. Wystarcza kilka zdań a my ze szczegółami obserwujemy nastający poranek lub narastającą ciemność zmierzchu.
Równina "Tortilla Flat" usytuowana nad miasteczkiem, leżącym nad zatoką w Kalifornii, zamieszkiwana jest przez niezwykle barwne postacie.
Danny'ego, jego kumpli którzy po kolei z nim zamieszkali gdy ten w spadku otrzymał dwa domy. Tworzą razem wyśmienitą kompanię od słoika po dżemie gdyż to nimi piją galonami wino. Te lekkoduchy, trudnią się zjadaniem resztek dań z knajp, drobnymi kradzieżami oraz uwodzeniem serc niewieścich.
Pozostałe postacie tworzą jedynie tło, występują jakby z konieczności.
Dialogi są wyborne, prześmieszne dopełniają opisu postaci, logicznie i konsekwentnie skonstruowanych. Fabułę należy określić jako spójną, wszystko w niej współgra.
To co mnie najbardziej przekonało do powieści to jej lekki klimat.
Mimo że w tej historii trudno o większe zwroty akcji czy mocniejsze napięcie stawiam jej 9/10.
Bawiłem się świetnie.
Wydana w 1935 r. „Tortilla Flat” otworzyła Steinbeckowi drzwi na literacki parnas. Bohaterowie powieści to załoga wesołkowatych kloszardów, bałamucących życie w zaniedbanej ruderze w najbiedniejszej dzielnicy kalifornijskiego miasteczka Monterey. Danny i jego kumple to wyzuci z ziemi i pracy, przegrani w starciu z szalejącym kapitalizmem pierwszych dekad XX w. paisanos, miejscowi wieśniacy, smagło...