Recenzja książki Małe kobietki. Wydanie ilustrowane
"Małe kobietki" są moim pierwszym spotkaniem z twórczością Louisy May Alcott. Pierwszym a zarazem ostatnim, gdyż mój czytelniczy gust całkowicie minął się z tym co oferuje XIX-wieczna amerykańska pisarka.
Akcja powieści nie przykuwa uwagi, co chwilę moje myśli błądziły, znajdując ciekawsze tematy niż czytana treść. Być może wpłynął na to sposób tworzenia fabuły, układania zdań. A może brak polotu, zbyt wolne tempo akcji, nietrafiony temat.
Małymi kobietkami są cztery córy pani March, najstarsza z nich Meg, pełna energii chłopczyca Jo, nieśmiała Beth, oraz zarozumiała Amy. Ich ojciec służy w wojsku jako kapelan, podczas wojny secesyjnej. Niegdyś ciesząca się dobrobytem rodzina ubożeje. Mimo tego panie dzielą się tym co mają z biedniejszymi od siebie. Jak rozwinie się dalsza akcja? Kogo w niej panny poznają?
Dialogi jak na dzisiejsze standardy wyglądają na sztuczne. A mało charakterystyczne postacie nie przekonują do siebie, mamy tu zaledwie rys ich osobowości.
Powieść należy do moralizatorskich, co także przeszkadzało mi w lekturze.
Nie polecam utworu skierowanego przede wszystkim do młodzieży. Stawiam 6/10.
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca walczącego w wojnie secesyjnej, opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, Marmee.
Marmee wyraźnie wyprzedza swoją epokę, wpajając dziewczynkom ideały wolności i namawiając je, by znalazły własną drogę w życiu.
Córki pani March – stateczna Meg, żywa j...