Zaiste smutne wiodłam życie do czasu poznania książki Stephena Fry'a. Każde otwarcie "Mythosa", każdy rozpoczęty nowy rozdział, to jakby słońce znowu wychyliło się zza chmur. Po prostu całym ciałem już da się wyczuć, że znowu czeka nas świetna zabawa.
Polecam wszystkim odświeżenie greckiej mitologii w tej wersji. Autor jest porywający, zabawny, elokwentny, widać, że temat go pasjonuje i posiada ogromną wiedzę. Potrafi sobie żartować z wielkich bogów, jednocześnie nie tracąc do nich szacunku. Niektóre sceny opisuje jakby były żywcem wyjęte z kreskówki albo kabaretu, żeby na kolejnej stronie przedstawić jakąś powszechnie znaną prawdę w zupełnie nowym świetle. Czytelnikowi mózg wybucha, a buzia się śmieje i wcale nie chce kończyć tego wykładu, tylko chce siedzieć i słuchać dalej.
Bogowie przekomarzają się ze sobą, prowadzą dialogi, narracja jest tak prosta, że już już zaczynam wątpić, czy to czasem nie pozycja kierowana do dzieci... aż tu nagle przelatują nam nad głowami genitalia Uranosa (tryskając na boki nie tylko krwią), odbijają się po morzu jak kamienie wykonujące "kaczkę" i z takiej to pięknej morskiej piany rodzi się bogini miłości, jakżeby inaczej. Nie, mitologia zdecydowanie nie jest dla dzieci.
"Mythos" to również mnóstwo nawiązań do światowej historii i kultury, która dzisiaj nie wyglądałaby tak samo, gdyby nie greckie mity. Od głównej treści odchodzi wiele przypisów, które warto czytać równolegle.
"Zabawna i pouczająca", "Doskonałe dla czytelnika XXI wieku", "Opowiadane ze swadą i dowcipem" - podpisuję się pod wszystkimi hasłami reklamowymi na okładce i jeszcze raz polecam.