„Zmarli są sierotami. Nie mają ojca, matki, dziewczyny, kochanki. Towarzyszy im tylko cisza, cisza jak skrzydełko ćmy. Koniec rozdzierającego bólu przy każdym ruchu, koniec długiego sennego koszmaru marszu drogą. Ciało w spokoju, w bezruchu. Cisza. Idealny mrok śmierci”
Ktoś kto nie zna dokładnie biografii Stephena Kinga, biorąc do ręki książkę autorstwa niejakiego Richarda Bachmana, najprawdopodobniej nie wpadłby na pomysł, że pod tym pseudonimem kryje się King we własnej osobie. Powołanie do życia tej postaci bardzo mnie zaintrygowało, dlatego troszkę najpierw na ten temat bo to ciekawa historia, a później już o samej książce.
Oficjalna biografia Richarda Bachmana ( tak, miał swoją biografię) wskazywała, że autor z powodu bezsenności zaczął pisać powieści. Zmarł w 1985 r. na bardzo rzadką odmianę schizonomii. Był autorem siedmiu książek z tym, że ostatnią wydano w roku 2007 r. Znalazłam też taką informację, jakoby ujawnienie prawdy, że Bachman i King to ta sama osoba nastąpiło w roku śmierci Bachmana. Ale jak to się ma do wydanej w późniejszym okresie książki – nie wiem. Stephen King używał tego pseudonimu, zanim stał się sławny dzięki swoim książkom. Pisarz tłumaczył:
”Większość z nas ma w sobie takie miejsce, w którym zawsze pada deszcz, cienie są długie a lasy pełne potworów. Dobrze jest dysponować głosem, którym można opowiedzieć o strachach tego miejsca i częściowo opisać jego topografię, nie negując blasku i jasności, które przepełniają nasze zwykłe życie. Dla mnie Bachman jest tym głosem”
Skąd akurat taki pseudonim? Wybór owiany jest prawie, że legendą. Pisarz najpierw chciał użyć nazwiska panieńskiego matki, wtedy przybrałby pseudonim Guy Pillsbury. Zmienił jednak zdanie, ze względu na wysokie prawdopodobieństwo odkrycia. Połączył w końcu pierwszy człon nazwy zespołu Bachman – Turner Overdrive z pseudonimem Donalda E. Westlakea – Richard Stark. I tak właśnie powstał Richard Bachman. Bardzo ciekawa postać z własną historią.
„Wielki Marsz” został wydany w 1979 r. Akcja powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości w Stanach Zjednoczonych. Co roku organizowany jest tam tytułowy Wielki Marsz, coś na kształt dzisiejszego reality show. Stu młodych chłopaków z całego kraju, zgłaszających wcześniej swoje kandydatury, zostaje wylosowanych spośród tysięcy chętnych do wzięcia udziału w makabrycznej zabawie. Jedynym zadaniem uczestników marszu jest wędrówka. Wędrówka w której nie ma mety. Wygrywa ten, który będzie szedł dalej, pozostali zostają zabijani na oczach wielotysięcznych tłumów. Minimalna prędkość z jaką chłopcy muszę maszerować to 6 km/h. Za niedotrzymanie tego pułapu grozi upomnienie. Trzy upomnienia oznaczają czerwoną kartkę czyli śmierć bez litości. W marszu bierze udział Ray Garraty, nazywany synem stanu Maine. Bohater podczas morderczego pochodu nawiązuje jakże ekstremalne w tych warunkach przyjaźnie. Uczestnicy poruszają także tematy dotyczące przyjaźni, miłości, zaufania ale i śmierci. Każdy z nich chce wygrać, chociaż tak naprawdę nie wiadomo co jest nagrodą. I czy patrzenie na bezsensowną śmierć dziewięćdziesięciu dziewięciu pozostałych uczestników daje satysfakcję z wygranej.
Powiem wam, że ta książka wgniotła mnie w krzesło. Uważam, że jest to jedna z najlepszych książek Kinga, jakąkolwiek czytałam. Jest tak realistyczna, tak bardzo prawdopodobna, że aż strach myśleć. Kto wie, czy za jakiś czas, media nie wpadną na pomysł by takie reality show powstało. Tym bardziej, że śmierć dobrze się sprzedaje jak wiemy. A śmierć na oczach tysięcy ludzi tym bardziej. Rozrywka przoduje, nawet chora rozrywka.
Autor genialnie uwidocznił upadek moralny człowieka, świat bez barier i żadnych wartości. Rozmowy uczestników skłaniają czytelnika do myślenia. Brutalne sceny zabijania wycieńczonych chłopców bez cienia litości wpływają na psychikę. Wyobraźcie sobie iść bez odpoczynku, dzień, dwa, trzy z ustaloną odgórnie szybkością mając do dyspozycji jedynie wodę i koncentraty. Na samą myśl już bolą mnie nogi. King moim zdaniem ukazał tutaj swój kunszt pisarki w całej okazałości. Zakończenie zostawia pewien niedosyt. Może to i dobrze. Czytelnik sam ma możliwość dopisać sobie dalsze losy osoby, która wygrała. Jestem świeżo po lekturze i zastanawiam się jak wielką wyobraźnię ma autor, żeby napisać coś takiego. Aż strach myśleć co mu siedzi w głowie.
Naprawdę polecam. Genialnie mroczna książka wykorzystująca wydawałoby się banalny pomysł. Przeczytajcie, a już zawsze na wszelkiego rodzaje marsze i pochody będziecie patrzeć inaczej niż dotychczas.
http://subiektywnie-o-ksiazkach.blogspot.com/