Ryszard Kapuściński jako student dziennikarstwa miał jedno mgliste marzenie: przekroczyć granicę. Nie miał wtedy bladego pojęcia gdzie go to marzenie zaprowadzi. Okazało się że najpierw do Indii, ogromnego państwa o którym nic nie wiedział, więcej nie znał wtedy nawet angielskiego. A jednak skromny reporter z kresów, poradził sobie znakomicie. Podróżował razem z "Dziejami" dziełem greckiego historyka, Herodota. To na nim się wzorował, doprowadzając swój reporterski kunszt do perfekcji.
"Podróże" były dla mnie niezwykłą ucztą, każde ze zdań wspaniale smakowało, pachniało, dźwięczało i mieniło się tysiącem barw. Pan Ryszard przeniósł mnie w te wszystkie egzotyczne dla przeciętnego Kowalskiego miejsca. Czułem więc lejący się z nieba żar, obezwładniającą duchotę, gdy wdychałem więcej wody niż tlenu, ale i dojmujący chłód nocnej pustyni.
Jego przenikliwe, inteligentne spostrzeżenia pozwoliły lepiej poznać otaczający nas świat i mechanizmy nim rządzące.
U Pana Ryszarda na pierwszy plan wysuwa się człowiek, jako istota zawsze godna szacunku i zrozumienia. Czytając czułem się druhem a nawet przyjacielem, tego zawsze otwartego i życzliwego człowieka. Nie zmienia tego nawet fakt jego śmierci.
Literackiej, wytrawnej uczcie stawiam 9/10. Dla mnie Kapuściński to mistrz reportażu.
Kiedy Ryszard Kapuściński wyruszał w swoją pierwszą zagraniczną podróż, dostał w prezencie "Dzieje" Herodota. Dzieło starożytnego historyka towarzyszyło mu w wędrówkach po Indiach, Chinach, Azji Mniejszej i Afryce.
W swojej najnowszej książce sławny reporter opowiada o wielu fascynujących wydarzeniach politycznych i historycznych, których był naocznym świadkiem, zestawiając je z faktami opisywany...