Historia przedstawiona przez Katarzynę Puzyńską nie porwała mnie. Autorce brakuje wyrafinowania w operowaniu słowem. Nie jest to twórczość wysokich lotów. Akcja toczy się bardzo ospale, wszystko robi wrażenie dużej statyczności. Pisarce znów zdarza się całkiem bez polotu opisywać myśli postaci. Co tylko wydłuża powieść.
Tym razem akcja przenosi się do Złocin i tamtejszych trzech dworków oraz tytułowego "Domu czwartego". Atmosfera jedynie od czasu się zagęści, gdy Róża Grabowska znajdzie się w potrzasku a wielu będzie jej grozić nawet śmiercią. Już od początku wiemy że niestety zginie, a za jej śmierć odpowie niedoszły mąż.
In plus należy uznać kreację postaci, każda się wyróżnia, poznajemy też oryginała, złośliwego karła o imieniu Kaj. Zżyłem się z tymi postaciami choć czasami mnie irytowały.
Atmosferę określiłbym jako niesamowitą i budzącą strach, autorka sama porównuje ją do tej w "Utopcach".
Ciekawa jest także konstrukcja utworu. Akcja toczy w ciągu zaledwie trzech dni, ale więcej niż co drugi rozdział należy do retrospekcji. To zbrodnie popełnione przed laty determinują obecne śledztwo. Autorka sprawnie lecz bez finezji opisuje lata 1939, 1976, 2014 i wspomniane trzy dni z 2016 roku.
Ostatecznie mam mieszane uczucia co do tej pozycji, stawiam 7/10.
Była komisarz Klementyna Kopp po czterdziestu latach wraca w rodzinne strony. Na prośbę matki ma przyjrzeć się sprawie pewnego morderstwa. W drodze do Złocin znika jednak bez śladu. Mieszkańcy zgodnie twierdzą, że nigdy nie dotarła do miasteczka, ale aspirant Daniel Podgórski odkrywa, że musiało być inaczej. Dlaczego wszyscy kłamią? Co stało się z Klementyną? Kto maluje tajemnicze graffiti z czarn...