Kolejny debiut na moim koncie. I do tego kolejny dobry debiut. To daje nadzieję, że będzie coraz więcej dobrych i bardzo dobrych książek do czytania.
“Miło było cię porwać” to nie gruba pozycja (194 strony), ale nie znaczy wcale, że do zaliczenia w trzy godzinki, tak jak sugeruje serwis czytelniczy Lubimy czytać. To książka, nad którą powinno się zastanowić, przemyśleć i czasem nawet wrócić do niektórych fragmentów.
Karolina i Magda. Dwie różne kobiety. Różne, ale jednak podobne. Każdej czegoś brakuje. Jedna ma męża i dziecko, ale ma też coś czego by nie chciała - depresję poporodową, z którą sobie nie radzi. Druga wytrwale szuka swojego miejsca na ziemi i człowieka, z którym mogłaby dzielić życie, śmiać się i milczeć.
Jest jeszcze trzecia bohaterka, nie mniej ważna. A jest nią Warszawa.
Książka napisana przez kobietę, o kobietach, dla kobiet (może niekoniecznie, choć uważam, że właśnie kobiety będą potrafiły najlepiej wejść w skórę bohaterek tej książki). Zaznaczam jednak, że nie jest to pozycja feministyczna, jak mogłoby się niektórym wydawać.
Dąbrowiecka porusza kilka ważnych kwestii, choć w kilku dostępnych opiniach nie zauważyłam nawet wzmianki na ten temat. Mamy tutaj więc odniesienia do macierzyństwa, wykorzystywania, patriarchatu. A wszystko ubrane w piękne słowa, utkane w zdania, z których sporo można wykorzystać jako cytaty.
Na blurbie napisano, że przygody tych kobiet przenoszą czytelnika do świata, który jest jak lustro, w którym można się przejrzeć. Można. Byle tylko ten bagaż doświadczeń za bardzo nas nie przygniótł. Chyba wolę swoje, trochę nudne i przewidywalne życie, od tego, które na chwilę stało się odbiciem lustrzanym po lekturze powieści “Miło było cię porwać”.
Jestem pewna, że książka, a może powinnam napisać marzenie senne, Elizy Dąbrowieckiej nie każdemu przypadnie do gustu, ale spróbujcie się zmierzyć z tą opowieścią, bo jest warta waszej uwagi.
Według mnie jest to naprawdę świetny debiut. Dałam się porwać i nie żałuję.