"Kraina marzeń" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Nicholasa Sparksa. Rozumiem już mniej więcej, skąd wzięła się popularność tego autora, ale mam też wrażenie, że ta powieść nie należy do najlepszych z jego dzieł.
W książce przeplatają się ze sobą dwa totalnie różne od siebie wątki. W jednym młody samotny farmer wyjeżdża na urlop, poznaje utalentowaną dziewczynę, z którą tworzy idealnie zgrany duet. Para spędza ze sobą coraz więcej czasu, obserwujemy ich rodzącą się miłość i latające dookoła przysłowiowe motylki. W pozostałych rozdziałach jest bardziej złowieszczo i sensacyjnie - maltretowana przez męża kobieta ucieka z domu razem z małym synkiem. Każdy swój krok wcześniej dokładnie planuje, ze strachu zmienia tożsamość, wpada w coraz większą paranoję. Inni bohaterowie, inna atmosfera, o co tu, kurka, chodzi?!
Może gdyby wątki połączyły się wcześniej, to całość wypadłaby lepiej, a tak musimy czekać dosłownie do ostatnich kilkudziesięciu stron, żeby coś z tego wszystkiego zrozumieć. Jeżeli ktoś czuje się znużony wolno prowadzoną akcją, to może po prostu przeskoczyć do ostatniego rozdziału. Zakończenie było dla mnie naprawdę mało satysfakcjonujące, więc książkę odłożyłam z poczuciem rozczarowania.
Nie zmienia to faktu, że w stylu autora jest coś hipnotyzującego. Bohaterowie mogą wykonywać najprostsze czynności (wyjście na zakupy, gotowanie obiadu itp.), a i tak czyta się to z dużym zainteresowaniem. Przynajmniej ja tak się poczułam, dlatego wytrwałam od początku do końca bez przewijania. Postacie były wypełnione emocjami, miałam wrażenie, że podglądam autentycznych ludzi w ich prawdziwym świecie.
Za dobre wrażenie, które wywarł na mnie Sparks, daję jedną gwiazdkę więcej, ale chętnie poznałabym jakąś inną jego książkę. Wierzę, że są tytuły, w których daje z siebie więcej. Polecam fanom powieści obyczajowych, romantycznych i wzruszających historii.