Paulina te święta spędzi z nieznajomą starszą panią, została na nią (dosłownie) skazana. Ten czas sprawi, że bohaterka całkowicie zmieni swoje nastawienie do „siwych głów”, szczególnie że pani Maria daleka jest od zmierzłego stereotypu.
„Kolęda na cztery ręce” to przyjemna w odbiorze opowieść o przyjaźni, którą można spokojnie stworzyć nawet pomimo dużej różnicy wieku. Sporo w niej romantyzmu i ciepła, idealnie pasuje do bożonarodzeniowego klimatu. Pomiędzy rozdziałami przewija się też historia tajemniczej Zośki, ale by dowiedzieć się, jaki jest związek pomiędzy tymi trzema osobami, trzeba czytać do końca.
Postawiłam trochę niższą ocenę, bo bardzo drażniły mnie niektóre docinki Marii. Staruszka była dosyć ekscentryczna, kolorowa, nowoczesna, podobało jej się, że jej osoba rozmija się z wyobrażeniami Pauli na temat staruszków. Często w takich momentach Maria specjalnie zawstydzała Paulinę, mówiąc coś w stylu „i co, miło spędziłaś dzień, mimo że z geriatrycznym odpadem?”. Jasne, to dawało nam znać, że bohaterka ma dystans do siebie, ale w moim odczuciu było bardziej nieuprzejme niż zabawne.
Książkę polecam czytelnikom, którzy uwielbiają powieści obyczajowe i historie wielkich miłości zwykłych ludzi, które rozgrywają się na przestrzeni lat. Zakończenie, nawet jeśli domyślimy się go już wcześniej, wzruszy nawet największego marudę. Dobra pozycja na prezent dla mamy, babci, starszej siostry… chociaż w mojej rodzinie to tata uwielbia takie powieści, więc może faktycznie, jak uczy nas „Kolęda…”, lepiej nie szufladkować.