Mało jest książek które zirytowały mnie tak bardzo, a trochę ich już przeczytałem.
Najbardziej przeszkadzał mi sposób prowadzenia pióra, zbyt prosty żeby nie rzec prostacki. Bardzo częste powtórzenia, odpychające od lektury. Autorowi zupełnie zabrakło warsztatu i polotu. Nie stworzył głębi, opisy były mało dokładne, zdawkowe, czynności wykonywane przez bohaterów wciąż się powtarzały śmiertelnie mnie nudząc.
Tak samo jak Pat, jego życie też wydaje się być szalone, to on tu jest narratorem, moim zdaniem bardzo kiepskim. Stoi na życiowym zakręcie, jest w trakcie separacji z Nikki, którą wciąż bardzo kocha i z całej siły chce do niej wrócić. Z tym że nie ma pojęcia kiedy ma kończyć się separacja i gdzie była żona obecnie mieszka. Przed ciężką chorobą psychiczną na jaką zapadł był pracoholikiem i miał wrażenie że nie szanował swej żony. Większość dnia ćwiczy, biegając w worku na śmieci i pijąc 14 litrów wody dziennie, w co nie wierze gdyż żadne nerki by tego nie wytrzymały. Dużo czyta, rozmyślając o lekturach zdradza ich zakończenia co także było irytujące.
Amerykański autor nie podzielił się żadnymi głębokimi przemyśleniami, niczego nowego nie odkrył. Akcja nie przykuła mej uwagi, brakło w niej napięcia.
Bohaterowie są poprawnie, dosyć wiarygodnie naszkicowani, jednak nie przejąłem się ich losem.
"Poradnikowi pozytywnego myślenia" stawiam naciągane 6/10. Odradzam osobom które od książek wymagają czegoś więcej.
Pat ma pewną teorię – jego życie to film, który jak każdy film romantyczny zakończy się happy endem. By odzyskać swoja byłą żonę jest gotów do wiele poświeceń. By tylko osiągnąć swój wymarzony cel, zacznie robić codziennie setki brzuszków, czytać więcej książek, ćwiczyć bycie miłym dla innych i dwa razy dziennie łykać kolorowe pastylki. Na domiar złego jego nowy terapeuta sugeruje zdradę jako form...