Gdybym miała komuś w ekstremalnym skrócie opisać, z czym będzie mieć do czynienia, jeśli sięgnie po "Icebreakera", to takie słowa świetnie to oddadzą - pełna emocji i piękna historia o dorastaniu i o miłości, której zawsze nam brak.
Chociaż okładka z marszu sugeruje nam romans, to w moim odczuciu ważniejszy był tutaj inny wątek. Nie jestem w stanie ocenić, czy opisywana depresja głównego bohatera naprawdę właśnie tak przejawia się w rzeczywistości, ale mogę was zapewnić, że ładunek emocjonalny, który serwuje nam osoba autorska, jest tutaj ogromny. Kiedy Mickey czuł pustkę, ja czułam się w tym wszystkim zagubiona, kiedy prawie dusił się, aby tylko powstrzymać łzy, miałam ochotę krzyczeć, by przestał. Mocno się do tej postaci przywiązałam i aż bałam się zakończenia, dlatego ogromnie się cieszę, że daje ono nadzieję, a nie pogrąża nas w jeszcze większym smutku.
A co do romansu... Wiele książek, z którymi do tej pory miałam do czynienia, mogłoby się uczyć na "Icebreakerze", w jaki sposób prowadzić relację love/hate, serio. Napięcie pomiędzy głównymi bohaterami jest takie, że aż lecą iskry. Nienawiść, rywalizacja, agresja, pożądanie, wstyd, budowanie zaufania, wyczuwanie granic, miłość - wszystko tutaj wiruje w ciężkich butach na śliskim lodzie. Przede wszystkim jest to wiarygodne i nie przytłacza.
Podobało mi się bardzo, jak docenione zostały w powieści kobiety. Mickey podziwia swoje siostry, które osiągnęły wiele sukcesów, złości się na niesprawiedliwe media, które milczą na ich temat, czekając na niego. W ogóle dano nam do zrozumienia, że świat byłby trochę lepszym miejscem, gdybyśmy po prostu postrzegali siebie jako ludzi, a nie kobiety i mężczyzn o takich i takich orientacjach. W zupełności się z tym zgadzam.
Polecam z czystym sercem, bo to nie tylko zwykła powieść o nastoletniej miłości. Wiele innych spraw zostało poruszonych w książce - ciążąca presja, chęć zaimponowania ojcu, różnice społeczne - myślę, że każdy z was zwróci uwagę na co innego. Wyciska łzy, roztapia serce... po prostu świetna.