Na książkę skusiłam się ze względu na fajną okładkę i zabawny tytuł. Po przeczytanych wcześniej kilku recenzjach założyłam, że nie będzie to rozrywka wysokich lotów, tylko coś lekkiego na odprężenie. Gorący romans w paranormalnych klimatach - to brzmi interesująco, prawda?
Niestety zamiast błyskotliwej historii idealnej na samotny wieczór dostałam typowo zły erotyk przebrany w tanie plastikowe halloweenowe wdzianko made in china. Totalnie nie mój gust i nie mój humor. Odbiłam się już na samym początku, kiedy bohaterka próbowała wytłumaczyć sens istnienia feminatywów, a bohater odpowiedział jej na to, że doskonale wie, co lubią kobiety, czyt. MĘSKIE KOŃCÓWKI (if you know what I mean). Mhm, to ja podziękuję za seans i już wychodzę.
Oprócz sztywnego (hehe) humoru, ponarzekać by można jeszcze na postacie, które raz zachowują się, raz siak, dlatego są zupełnie niewiarygodne, ale za to mocno przewidywalne. Co druga scena musi się kończyć przypominaniem czytelnikowi a to, że ona ma jędrny tyłek, a on wypchane, ojej, spodnie, żebyśmy nie zapomnieli, po co tutaj przyszliśmy. Nie czułam nic z opisywanego napięcia, bo w moim odczuciu nie zostało nawet porządnie zbudowane.
Polecam fanom romansów, którym nie przeszkadza, jak główna para najpierw rzuca w siebie mięsem, a na końcu i tak ląduje razem w łóżku. Miałam nadzieję, że jak trochę przymrużę oczy, to i tak będę się dobrze bawić, ale niestety chyba mam nietolerancję.