Szczerze mówiąc nie lubię horrorów, ale King to trochę inna para kaloszy że tak się wyrażę.
Jego powieści, w tym i ta pochłaniają uwagę i są niezwykle sugestywne.
Kolejny raz w mym umyśle tworzyły się nieprzeciętnie klarowne sceny, których próżno szukać u wielu ze współczesnych pisarzy.
Tym razem mamy historię dwudziestoletniego, zdezelowanego, zardzewiałego, ale pokaźnych rozmiarów auta marki plymouth rocznik 1958, ochrzczonego przez właściciela Rolanda LeBaya imieniem Christine. Ów samochód odkupuje od niego siedemnastoletni Arnie, dla którego wrak staje się bożyszczem a jednocześnie przysłowiowym gwoździem do trumny.
Narratorem jest jedyny przyjaciel Arniego, Dennis który chcąc mu pomóc także wpada w ogromne tarapaty.
"Christine" to jedna z niewielu książek Kinga przy której można się pośmiać, z tym że ten śmiech szybko zamienia się w przerażenie.
Nastolatkowie ciągle spotykają typy spod ciemnej gwiazdy, więcej są od nich zależni a Arniemu często się obrywa.
W dialogach a także w opisach występuje wiele wulgaryzmów, postacie nie szanują siebie nawzajem, wylewając na siebie stek obelg.
Christine to pojazd osnuty magiczną złowieszczą aurą, która przelała się z diabolicznie złego człowieka.
Raczej polecam tę długą ponad pięćset-stronicową powieść, stawiając 6/10.
Tytuł oryginalny: Christine
Rok wydania oryginału: 1983
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Siedemnastoletni Arnie Cunningham zobaczył Christine i zdecydował, że musi ona należeć do niego. Zafascynowany, nie słuchał ostrzeżeń najlepszego przyjaciela ani swojej dziewczyny, która go w końcu opuściła, pokonana przez rywalkę. Rodzice, nauczyciele i wrogowie Arniego przekonali się, co znaczy staną...