Podobało mi się, że autorka rozwinęła fabułę w różnych kierunkach. Nie jesteśmy skupieni wyłącznie na Anie i Gio, a reszta świata nie istnieje – w niektórych powieściach tak się dzieje i często to mnie zniechęca, to takie nieładne pójście na łatwiznę. W „Powrocie...” pojawiają się nowi bohaterowie, nowe wątki, jest zdecydowanie więcej akcji i niebezpiecznych sytuacji, które gwarantują czytelnikowi wachlarz emocji. Po pierwszym tomie spodziewałam się sielanki i bajkowego życia, a dostałam sporo aktualnych światowych problemów i osobistych rozterek, to było pozytywne zaskoczenie. Szczególnie podobały mi się fragmenty z Jemenu, szkoda, że nie zostaliśmy tam dłużej, no ale z tego można by stworzyć kolejną powieść.
Ciekawym zabiegiem było również przetykanie teraźniejszości fragmentami dziennika sprzed kilkudziesięciu lat. Za każdym razem zastanawiałam się, jak to się ze sobą na końcu połączy. Z innych nowości, rozumiem, co chciała osiągnąć autorka dodając rozmowy przyjaciółek z Aną na Messengerze, uważam, że wyszło to naturalnie, ale irytowało mnie i tak. Nie przepadam po prostu za takimi gadkami, więc cierpię za każdym razem, kiedy w książkach pojawia się tego typu wątek słodkich psiapsiółek.
Pomimo zalet, które widziałam na pierwszy rzut oka, nie umiałam się przywiązać do tej historii i zafascynować nią. W miarę upływu czasu moja uwaga odrywała się coraz bardziej, przestało mi zależeć na poznaniu ciągu dalszego.
Myślę, że „Powrót do Gruzji” jest bardzo dobrą powieścią, tylko po prostu do mnie nie do końca trafiła. Polecam szczególnie miłośnikom książek obyczajowych i romansów, którzy mają ochotę na daleką podróż do egzotycznego kraju. To nie będzie tylko rozrywka, ale prawdopodobnie również impuls, by dowiedzieć się czegoś więcej na wszystkie poruszane tu tematy.