Thriller, horror, mitologia, superbohaterska fantastyka, erotyk, satyra - mix gatunkowy w tym przypadku niestety nie wyszedł na dobre.
Przygotowałam się na zupełnie inną historię. Według opisu stołeczny chuligan zostaje zaatakowany przez mityczną syrenę nad brzegiem Wisły, po czym miasto zalewa fala makabrycznych mordów. Wszystko się zgadza, ale kiedy w mojej głowie utworzył się już romantyczny obraz trzymający czytelnika w napięciu, treść przypomina bardziej smród zepsutej kiełbasy, od którego ucieka się daleko.
Jeżeli autorowi zależało na stworzeniu jak najbardziej antypatycznej postaci, to z Kosą mu się udało. To bohater sklejony ze wszystkich możliwych stereotypów dresiarza/pakera/półgłówka, które zastępują mu jakąkolwiek głębię psychologiczną. Uświadamiając sobie, że dzięki syrenie posiadł supermoce (dokładnie tak je nazywa), jego pierwszym wyborem jest nakazanie pielęgniarce, żeby pokazała mu cycki. Zastanówcie się dwa razy, czy na pewno chcecie z nim przeżyć te wątpliwe przygody!
Po drugiej stronie mamy stróża prawa, który niestety zachowuje się jak trochę bardziej rozgarnięty brat bliźniak Kosy. Miałam nadzieję, że przy tych rozdziałach będzie lepiej, ale z dwojga złego to już Kosa był mniej irytujący. Czytelnik nie ma więc chwili wytchnienia od heheszków z "polskiej patologii", a w takim otoczeniu nawet brutalne sceny ataków potwora, w którego zmienia się Kostrzyński, nie robią tak dobrego wrażenia, jak powinny. Oglądanie jak nasz kochany antybohater wypluwa z ust błoniastą mackę bardziej śmieszy niż straszy.
Tu dochodzimy do tytułowego potwora, który raczej jest stworem syrenopodobnym niż typowym przedstawicielem tego gatunku. Liczyłam na grozę wywodzącą się z mitologii, a dostałam twór, który... to po prostu jest jakaś pokraka i tyle.
Powieść jest bardzo specyficzna, być może znajdzie się jakieś grono jej fanów. Ja tego nie kupuję. Chętnie przeczytałabym książkę z tym pomysłem, ale stworzoną w inny sposób, historię potraktowaną bardziej na serio. Polecam wyłącznie jako ciekawostkę.