Marta, młoda nauczycielka z Wrocławia, wprowadza się do swojego wynajętego nowego mieszkania. W dniu przeprowadzki szybko orientuje się, że ze ściany zniknął cenny obraz, własność właściciela lokum. Dzieło sztuki trzeba jak najszybciej znaleźć, bo biedaczka się z tego nie wypłaci! I tak rozpoczyna się śledztwo...
Moje pierwsze wrażenie, którym chcę się podzielić - to było mega wciągające. Może nie ma tutaj jakiejś niepozwalającej na chwilę oddechu akcji (wybuchy, lasery itp.), ale naprawdę się wkręciłam i razem z główną bohaterką rozważałam różne rozwiązania zagadki. Czytałam rozdział za rozdziałem bez przerwy, bo chciałam się dowiedzieć, co się w końcu stało z tym obrazem.
Amatorskie śledztwo zaczyna zataczać coraz szersze kręgi i w pewnym momencie aż strach pomyśleć, w co myśmy się wpakowali! A może nie jest tak źle, tylko główna bohaterka błędnie interpretuje różne fakty?
Marta jest... roztrzepana. Tym słowem chyba najlepiej można ją opisać. Jest sympatyczna, ja ją z marszu polubiłam, ale rozumiem, dlaczego niektórzy czytelnicy odebrali jej zachowanie jako infantylne. Według mnie była świetnie skonstruowana i spójna od początku do końca. To taka postać, przy której od razu wiesz, że coś jej się stanie. Mogłaby pójść prostą drogą, ale woli trochę pokombinować i na własną rękę posznupać. W końcu inaczej nie byłoby tej przygody.
Komedia rozgrywa się tutaj na poziomie języka. Bardziej chodzi o żartobliwy sposób opisania rzeczywistości niż sytuacje, przy których czytelnik śmiałby się w głos. Miało to swój urok. Ogólnie cała narracja była bardzo przyjemna w odbiorze, pisana z perspektywy Marty, więc tym lepiej możemy poznać jej punkt widzenia.
Powieść w moim odczuciu była ciekawa, zapewniła mi rozrywkę, na pewno będę ją miło wspominać. Czytało mi się szybko i lekko, dlatego gorąco polecam wszystkim czytelnikom, którzy chcieliby się trochę odprężyć i zabawić w detektywów. Z chęcią sięgnę po inne książki autorki, jeśli tylko się pojawią.