„Afryka uczy nas tego, że Bog i Szatan są jednym, majestat obu jest równie odwieczny, nie ma dwu nie mających początku, lecz jest jeden tylko….”
Od dawna byłam bardzo ciekawa tej książki. Książki, o której słyszałam od wielu lat a nigdy nie miałam okazji jej przeczytać. Książki, którą postrzegałam przez pryzmat filmu. I okazało się, że niesłusznie.
Karen Blixen, duńska arystokratka, wydała „Pożegnanie z Afryką” w 1937 r. pod pseudonimem Isak Dinesen. Po wielkim sukcesie książki, odkryto, że pod tym nazwiskiem kryje się kobieta. Dlaczego akurat taki pseudonim? "Dinesen to moje nazwisko panieńskie, a Isak znaczy – ten który się śmieje" – odpowiadała Karen. Pisarka wyszła za mąż za szwedzkiego barona w 1916 r. i wówczas właśnie przeprowadziła się do Kenii. Tam nastąpiła separacja i rozwód w wyniku czego baronowa sama prowadziła plantację kawy przez 10 lat. To właśnie z tego okresu pochodzą jej zapiski znane wszystkim jako „Pożegnanie z Afryką”. Jest to moim zdaniem po części powieść autobiograficzna.
Książka przedstawiona jest czytelnikowi w formie dziennika, w którym zapisane są luźne przemyślenia autorki i wiele wspomnień z jej pobytu w Afryce. Karen odsłania nam stosunki jakie wiążą ją z tubylcami, ich zwyczaje i przekonania. Z drugiej strony pokazuje nam świat białych ludzi, kolonizatorów, którzy w większości uważają się za lepszych od rdzennych mieszkańców tego kontynentu. Obydwa światy przeplatają się ze sobą, prowadząc do nieprzewidywalnych zdarzeń. Oprócz tego występują piękne opisy przyrody i pracy na plantacji kawy. A także stosunki z nowo poznanymi przyjaciółmi m. in Denysem i Berkeleyem.
„Biały człowiek, chcąc komuś powiedzieć coś miłego, napisałby: ”Nigdy cię nie zapomnę”. Mieszkaniec Afryki mówi: ”Nie wyobrażamy sobie, abyś mógł o nas kiedykolwiek zapomnieć”
Sama bohaterka jest dla mnie wyjątkową postacią mimo wielu skrajności, jakie zauważyłam w jej osobie. Myślę, że Afryka stanowiła dla Karen, pewien rodzaj ucieczki przed światem cywilizowanym. I ta ucieczka wyszła jej na dobre. Jestem pełna podziwu dla niej za brak tchórzostwa bądź jak kto woli za przeciwstawienie się strachowi. Pisarka w Afryce oprócz pracy na plantacji kawy polowała na lwy, jeździła na safari a także latała samolotem. W tamtych czasach kobieta, która zajmowała się takimi rzeczami nie mogła zostać niezauważona. Ale widać też pewną skrajność w jej poglądach. Baronowa nie rozumiała stosunku tubylców do zwierząt czy wywożenia żyraf do europejskich zoo. A sama przecież zajmowała się polowaniem. Polowaniem bez żadnej określonej przyczyny. Po prostu dla zabawy. Jakoś nie mogę tego pojąć. Ale trzeba przyznać, że tym bardziej Karen stała się dla mnie bardziej ludzka, ze swoimi słabościami i wadami.
W książce nie znajdziemy wątku miłosnego. O swoim mężu pisarka wspomina tylko raz pod koniec książki. Gdybym nie przeczytała jej życiorysu, nie wiedziałabym nic o jej życiu prywatnym. Co więcej, Karen swoją osobę odsuwa na dalszy plan. Najważniejsza jest Afryka. Nie dowiemy się z kart książki o jej romansie z Denysem.
Muszę przyznać, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego po tej książce. Ale to nie znaczy, że mnie rozczarowała. Nie ma w niej wartkiej akcji ani wielkich przygód. Dla niektórych ta powieść może wydawać się nudna i bez życia. Dla mnie nieocenione okazały się plastycznie ukazane opisy życia w Afryce. Oczywiście, nie wszystko przypadło mi do gustu. W niektórych momentach byłam bardzo zaciekawiona np. podczas opisu znaczenia kobiet wśród plemion afrykańskich. A czasami zwyczajnie się nudziłam, w szczególności podczas zbyt długich opisów przyrody. Czasami też uśmiałam się
z filozofii tubylców. Z pewnością styl pisania autorki jest godny podziwu. Bardzo lekki i barwny.
Naszła mnie też taka myśl, że w tej książce został uchwycony obraz Afryki, której już nigdy nie będzie nam dane zobaczyć. Z pewnością przez tyle lat, wiele się tam zmieniło. Tamtej Afryki już nie ma. I to jest wielkim plusem książki jak również zachętą do jej przeczytania.
Polecam, nawet dla osób, które nie lubią zbyt dużej ilości opisów. To dzieło po prostu warto znać.
„Pożegnanie niesie ze sobą dziwne uczucie. Jest nim zawiść. Mężczyźni odchodzą, by sprawdzić swoją odwagę, ale największą próbą, jest próba cierpliwości. Cierpliwości do obywania się bez kogoś”
Wspominałam na początku o filmie „Pożegnanie z Afryką” (1985 r.) w reżyserii Sydney Pollacka. Rolę Karen zagrała w nim Meryl Streep, natomiast osławiony amant tamtych czasów Robert Redford – zagrała Denysa. Film zdobył aż siedem Oscarów, czemu osobiście wcale się nie dziwię. Jeśli ktoś spodziewa się wiernej kopii książki, to może poczuć się zawiedziony. Na pierwszy plan w filmie wysuwa się bowiem wątek miłosny Karen i Denysa. To powoduje wielką różnicę między książką a filmem. Ciekawostką jest to, że początkowo rolę Karen miała zagrać Audrey Hepburn, a replika domu głównej bohaterki powstawała przez cały rok. Natomiast lwy ukazane w filmie ściągnięto aż z Kalifornii. Premiera filmu miała miejsce w 100-lecie urodzin pisarki. Mnie osobiście bardzo się spodobał. Jest jakby dopełnieniem książki. Z tym, że polecam najpierw przeczytać książkę a później obejrzeć film.
Warto znać historię Karen Blixen. Historię, która urzekła już niejedno pokolenie.
www.subiektywnie-o-ksiazkach.blogspot.com