Drugi tom "Zrodzonej" rozpoczyna się wraz z przyjazdem Rose do Macierzy Łowców. To miejsce przypomina więzienie o zaostrzonym rygorze, znajduje się na dalekiej Syberii, a jego mieszkańcy w każdej chwili mogą oszaleć, tzn. przemienić się pod wpływem zapachu krwi. Mam nadzieję, że nic nie pomieszałam, bo...
...dalej nie do końca rozumiem, co się tam dzieje. Wciąż fabuła jest dla mnie zagmatwana, a za wydarzeniami ciężko mi nadążyć. W ogóle to ciekawe, jakie obrazy pojawiały się w mojej głowie wraz z podróżą Rose. Otóż zaczynamy bardzo brutalnie, bo jej transport do ośrodka przypomina skandaliczne warunki, w jakich przewożono więźniów do łagrów, samo więzienie z czasem nabiera kształtów ze "Skazanego na śmierć" albo "Orange is the new black", aż dochodzimy do młodzieżowej dramy i na pytanie "dlaczego nie ufasz Luminatom, czego się boisz?" główna bohaterka odpowiada "że się zakocham".
Momentami czułam się, jakbym wylądowała w telenoweli, w dodatku tylu bohaterów miało przekombinowane imiona (dziewczyna nazwana Paulin przechyliła szalę). Często nie mogłam zrozumieć postępowania Rose, zachowywała się nielogicznie, np. nie miała o czymś pojęcia, ale zachowywała się, jakby było zgoła odwrotnie. Reagowała nieprzychylnie, kiedy ktoś wyciągał do niej pomocną dłoń i była przyjazna, kiedy powinna się postawić. Wielu z pozostałych bohaterów myliło mi się ze sobą, bo nie widziałam w nich nic charakterystycznego.
Te wszystkie tytuły, którymi postacie non stop operowały dalej nic dla mnie nie znaczą, pomimo jako takich wyjaśnień. Nie umiałam w tekście wyłapać żadnych konkretów. Autorka za pomocą tej serii wprowadza nowy rodzaj fantastycznych istot, ma swój pomysł na przerobienie wytartego motywu wampira, ale sposób, w jaki to robi kompletnie do mnie nie przemawia.
"Zrodzona" ma duże grono fanów, dlatego miłośników fantastyki zachęcam mimo wszystko do zapoznania się z nią samemu. W końcu to, co mnie męczyło, inni mogą odczytać jako plus. Tymczasem zabieram się za trzeci tom, może będzie lepiej!