Opis z okładki sugeruje odkrywanie tajemnicy rodzinnej związanej z tytułową łyżeczką, a także jakieś powiązanie głównej bohaterki z nieznaną jej wcześniej "przyjaciółką rodziny". Brzmi to ciekawie, trochę groźnie, czytelnik od razu zaczyna się zastanawiać, co też może się za tą intrygą kryć? Sam początek powieści faktycznie jest dobry, bo trzyma się tych założeń, ale potem niestety wędrujemy w przeszłość...
Główna bohaterka, którą poznaliśmy jako pewną siebie kobietę sukcesu zamienia się w poturbowaną przez życie nastolatkę, której matka pije i nic innego poza winem jej nie interesuje. Na horyzoncie pojawia się Konrad, który jest starszym pełnym empatii lekarzem/ratownikiem. Mężczyzna ma tę słabość, że zakochuje się w Lidce z prędkością błyskawicy. Myślę, że ten moment jest dla czytelnika przełomowym, bo ma przed sobą dwie ścieżki.
Pierwsza to uwierzyć w romantyczną bajkę z księciem na białym koniu (tudzież siedzącym w karetce) i pozwolić autorce grać na emocjach jak na skrzypcach. Nie widzę w tym nic złego! Powieść zbiera dużo pozytywnych opinii, bo są ludzie, których taka historia urzekła i wzruszyła. Niemniej trzeba tutaj trochę przymknąć oko i rozmarzyć się na temat słodkiej pierwszej miłości, która pokona wszystkie przeszkody, a wtedy lektura przyniesie dużo przyjemności.
Druga droga to przeczekać zawirowania miłosne z nadzieją na powrót tej tajemniczej atmosfery, która była na początku. Ja poszłam tą ścieżką i niestety nie mam dla was dobrych wiadomości - wątek łyżeczki wraca dopiero na sam koniec i tak naprawdę niczego ze sobą nie niesie. Można było w tym miejscu podstawić dowolny inny przedmiot albo nawet nie umieszczać żadnego, historia i tak tak samo by się potoczyła.
Jeśli szukasz ciepłej romantycznej powieści, wypełnionej emocjami, napisanej w pięknym stylu (za to akurat trzeba autorkę pochwalić, ma lekkie pióro, przez zdania wręcz się płynie) i z pozytywnym zakończeniem to spodoba ci się ta pozycja. Jeśli liczysz na coś ponad to, to uprzedzam, że możesz się trochę rozczarować.