Co tu dużo pisać, ściemniać nie będę, po książkę sięgnąłem głównie przez wzgląd na okładkę(więc może zacznę niestandardowo- właśnie od opisania wydania). Obraz olejny Eriki Lee Sears jest po prostu fantastyczny. Ale to nie wszystko! Na okładce, której faktura jest bardzo miła w dotyku i przypomina zwykłą kartkę papieru, znajdziemy także pozłacane napisy. Środek zachwyca jeszcze bardziej. Wiersze Lany są w wersji oryginalnej oraz polskiej (przetłumaczone przez Annę Gralak). Zamieszczono je na, w większości, zżółkniętych stronach, czasami widać jakieś plamy i to ma niesamowity urok. Oprócz tego wiersze to w zasadzie odbitki maszynopisów i przy niektórych angielskich utworach widać różne skreślenia, poprawki czy dopiski autorki. Jeśli chodzi o zdjęcia, które zrobiła sama autorka, wprowadzają one , a raczej potęgują, bo w samych wierszach jest to wyczuwalne, amerykański klimat wierszy. Trochę jest też tak, mam wrażenie, że jeśli nigdy nie mieszkało się w Stanach Zjednoczonych albo przynajmniej nie było na jakiejś wycieczce, nie do końca niektóre utwory idzie zrozumieć. Trzeba być albo Amerykaninem, albo zasmakować osobiście amerykańskiego życia i odwiedzić miasta, o których są wzmianki w poezji.
Lany Del Rey nie słucham, jakoś nigdy nie było okazji, byłem więc ciekawy, czy oprócz udekorowania półki „Violet robi mostek na trawie” zaoferuje mi coś więcej. Poza tym jeszcze nigdy nie czytałem żadnego tomiku wierszy, więc można napisać, że ta sytuacja była dla mnie podwójnie nowa.
Część utworów na pewno trafi do fanów piosenkarki(czy teraz wypadałoby nawet napisać pisarki). Mam wrażenie, że niektóre są mocno autobiograficzne i z tego powodu do mnie, niesłuchającego Lany i nieznającego jej biografii, zwyczajnie nie doszły. Czasami też czuć dosyć mocno, że autorka jest piosenkarką- momentami wydawało mi się, że część wierszy pisanych była tylko po to, żeby je zaśpiewać. Na początku to trochę dziwi i wprowadza wrażenie, że czyta się teksty piosenek, co nie jest moim zdaniem przyjemne, ale po jakimś czasie to uczucie mija.
Są w tomiku także wiersze, które trafią do większości. Lana ma zdecydowanie dar zwracania uwagi na małe, drobne rzeczy, które niezwykle często są ze sobą niepowiązane, wspólnie brzmią wręcz absurdalnie, ale jednak tworzą spójną, ciekawą, poetycką całość. Trzeba też przyznać, że jeśli liczycie na jakiś trudny do rozszyfrowania wiersz, z wieloma wyszukanymi metaforami, porównaniami i innymi środkami, nie znajdziecie ich w „Violet…”. Utwory Lany Del Rey nie są jakoś bardzo wymagające, nie trzeba ich czytać kilka razy, jednak na pewno jest kilka poprawnych, może nawet dobrych. Każdy znajdzie coś dla siebie i być może, tak jak ja, przy niektórych nawet się wzruszy.
Polecam sięgnąć, nawet jeśli nie jesteście fanami autorki. Choć trochę czuć, że książka jest właśnie do nich kierowana, powinniście znaleźć coś dla siebie.