Czytając "Dwór cierni i róż" odkrywałem na nowo piękno magii, baśniowej miłości i widziałem sceny tak zjawiskowe, prawie rajskie, że trudne do wyobrażenia.
Sarah J. Maas zaczyna prześwietnie, by potem pokazać że to nie wszystko na co ją stać.
Te fascynujące obrazy, tak dokładnie choć niewieloma słowami namalowane, są nie do porównania z żadnymi innymi.
Miałem przed sobą świat magicznych, niezwykle brutalnych istot, wśród nich bogge, nagi, puki, suriele. Same Fae także najczęściej okrutne i żyjące setki lat.
Zaczyna się zimą, dziewiętnastoletnia Feyra, podobnie jak jej rodzina, cierpiąca z głodu poluje. Znajduje sarnę, ale jej wyczulone zmysły dostrzegają także ogromnego wilka. Zabija oboje, a wilk okazuje się należeć do rasy Fae.
Po pewnym czasie porywa ją inny Fae do krainy zwanej Dworem wiosny. Daruje jej życie mimo tego że według traktatu za zabicie Fae grozi człowiekowi śmierć. Tam Feyra żyje w dostatku, ale czyhają na nią liczne niebezpieczeństwa.
Akcja toczy się dosyć szybko i nieprzewidywalnie. Książka napisana jest zwięźle, za pomocą zrozumiałych słów, ale sposób prowadzenia narracji jest znakomity.
Dialogów pojawia się niewiele, ale w zupełności spełniają swe funkcje.
Polecam tę nieprzeciętną ponad pięćset-stronicową powieść, stawiam zasłużone 9/10.