Nie powiem, że "Wichrowe Wzgórza" należą do moich ulubionych klasycznych historii. Para, której krok tylko brakuje do szaleństwa, ciągle jest targana silnymi emocjami. Wychowują się razem jak rodzeństwo, ale z czasem darzą się uczuciem jak kochankowie. Czytelnik sam nie wie, kochają się czy nienawidzą? A może to i to jednocześnie?
To miejsce akcji najbardziej mnie w tej opowieści pociąga. Wichrowe Wzgórza, usytuowane w okolicach Yorkshire, są prawdziwie złowieszcze. Oczami wyobraźni widzę duży zniszczony dom na odludziu, gdzie słońce nigdy nie dochodzi w pełni, szaleją tam wichry, mróz i wilgoć. To teren niegościnny, przeklęty, jałowy. Mieszkańcy dworku nie są przyjaźnie nastawieni do przyjezdnych, a zwierzęta odsłaniają zęby. W takim miejscu i okolicznościach ujrzenie ducha to tylko kwestia czasu.
Piękny jest ten gotycki klimat i choćby z tego względu to wyjątkowa pozycja wśród XIX-wiecznej angielskiej literatury. Postać Heathcliffa idealnie tam pasuje. Mężczyzna przez wielu odbierany jest jako diabeł, zło wcielone, które powraca do domu zaślepione chęcią zemsty. Od początku był niewdzięczny czy to życie go takim uczyniło?
"Wichrowe Wzgórza" to opowieść o miłości wyniszczającej, złej, tak silnej, że możliwej do spełnienia dopiero po śmierci. A może to zwykła przypowieść o braterskiej zazdrości i niedopowiedzeniach, które prowadzą do zguby? Każdy może spróbować zinterpretować to na swój sposób.
Jak tu się nie dziwić wiktoriańskim krytykom, którzy uważali wspaniałą powieść Emily Brontë za ekscentryczną, a nawet brutalną. Nigdy jeszcze (i chyba nigdy później) taka opowieść o wszechpotężnym, niszczącym uczuciu i zgubnej namiętności nie wyszła spod pióra żadnej kobiety. To dzieło wyobraźni czerpiącej z mitycznego świata posępnych i wietrznych wrzosowisk Yorkshire; to również dzieło niewinnoś...