Cztery różne kobiety wyjeżdżają na weekend do ustronia. Na miejscu guru Dave obiecuje wszystkim uczestnikom jego warsztatów odnowę duchową i inne wątpliwe zabiegi uzdrawiające, wliczając w to picie tajemniczej herbaty ayahuasca. Jednak samą książkę rozpoczynamy od krótkiej i krwawej scenki. Kto w niej uczestniczył? Jeśli znajdziemy odpowiedź na to pytanie, to dowiemy się, kto na końcu przeżył.
Taka klamra rozbudza wyobraźnię. Rozdziały są pisane naprzemiennie z różnych perspektyw. Każda bohaterka ma inne podejście i inne problemy. Czy można było się domyśleć wcześniej, kto okaże się mordercą, a kto ofiarą? Autorka co rusz myli tropy i wyprowadza nas na manowce, więc raczej byłoby ciężko przewidzieć zakończenie.
W moich oczach Katie, Ellie, Ariel i Carmen miały jedną, bardzo znaczącą cechę wspólną – wszystkie były tak samo irytujące. Z czasem już przestałam szukać mordercy, a sama miałam ochotę się ich pozbyć! Są rozpieszczone, nieodpowiedzialne i nie myślą trzeźwo. Ich żarciki wcale nie były śmieszne, raczej drażniące. Z żadną postacią nie złapałam kontaktu, nie mogłam się zaprzyjaźnić ani zidentyfikować, dlatego też nie przywiązywałam dużej wagi do rozwoju wydarzeń.
Kojarzycie taki typ tanich amerykańskich horrorów, w których grupka znajomych wyjeżdża do domku w lesie (tudzież na inne odludzie) i coś na nich poluje? Czułam się jakbym oglądała właśnie taki film. Głupiutkie postacie ze sztampowymi charakterami, które jeszcze nie wiedzą, że powinny się bać. A samo rozwiązanie zagadki? Ojej… To było tak pokręcone, że aż się skrzywiłam i rzuciłam w przestrzeń „cooo?”.
Nie zniechęcajcie się po moich słowach, naprawdę uważam, że ta powieść ma swoich odbiorców, którym nie będą przeszkadzać wytknięte przeze mnie rzeczy. Mnie nie porwała, a tylko zmęczyła i znudziła. Jak dotąd widziałam sporo pozytywnych recenzji. Cieszę się, że znaleźli się czytelnicy, którzy potrafili się wciągnąć w tę historię. Polecam gorąco zapoznać się samemu z książką, a nuż w tobie ten thriller wywoła wiele emocji!