Bardzo ucieszyłam się, że będę miała możliwość przeczytania najnowszej książki Heather Morris Opowieści o nadziei, ponieważ Tatuażysta z Auschwitz i Podróż Cilki bardzo mi się podobała, zwłaszcza ta druga. Podróż Cilki przeczytałam za jednym zamachem, natomiast książka Opowieści o nadziei jest dla mnie wielkim nieporozumieniem. Gdyby to był poradnik o tym jak słuchać tych, którzy do nas mówią, co wybierać z tego do dalszego przekazania lub co z daną wiedzą począć to owszem byłaby to dobra książka. Tytuł mówiący o nadziei nijak się ma z tym co przeczytałam. Były momenty, że myślałam, że będzie ciekawie, ale niestety moje nadzieje szybko zostały rozwiane. Autorka wspomina tutaj kilka razy głównego bohatera swojej poprzedniej książki, cały czas w kilku miejscach powtarza to samo, później przeskakuje na zupełnie inny temat, a za kilka kartek wraca do tego samego. Taki trochę groch z kapustą o wszystkich i o nikim. Opisuje siebie i swoją rodzinę, ale w sposób słuchacza, znane sobie osoby i nowo poznane też w taki sam sposób. Wiadomo być dobrym słuchaczem to na pewno bardzo przydatna umiejętność, ale czy tego oczekiwałam po tej książce? Na pewno nie. Muszę przyznać, że bardzo się zawiodłam. Gdy pojawi się nowa książka autorki, z pewnością najpierw poczytam opinie innych i zastanowię się, czy dać autorce kolejną szansę. Gdyby książka była poradnikiem, dałabym 6, ale za Opowieść o nadziei daję 2.
Każde – najbardziej zwykłe, codzienne spotkanie – może przynieść coś, co zmieni nasze życie.
Kiedy Heather Morris wysłuchała wspomnień Lalego Sokołowa – tatuażysty z Auschwitz – i postanowiła przenieść je na papier, nie spodziewała się, że ta historia porwie miliony osób na świecie: młodych i starych, a jej przyniesie międzynarodową sławę. I że pozwoli opowiedzieć nie mniej ważną historię Cilki –...