Przystępując do lektury książki Renaty Kosin pt.„Mimo wszystko Wiktoria” nie miałam pojęcie, czym są frywolitki. I przyznaję, że w pierwszej chwili zastanawiałam się, czy aby nie będę miała do czynienia z jakąś współczesną historią pań frywolnych?
Jednak lektura powieści szybko wyprowadziła mnie z błędu. Już po kilkunastu stronach wiedziałam, że bohaterki Renaty Kosin to kobiety uzdolnione artystycznie, że nie tylko szydełkują i haftują, ale również misternie tkają materię swojego życia, poszukując w nim harmonii i szczęścia. Głównym celem pań skupionych wokół Domu Otwartego jest osiągnięcie równowagi pomiędzy życiem osobistym i zawodowym. A nie jest to łatwym zadaniem i czasem wymaga nie tylko zdolności artystycznych, ale nawet swoistej ekwilibrystyki.
Bohaterki to spełnione i szczęśliwe trzydziestoparolatki. Mają ustabilizowane życie, domy, rodziny, pracę. Nie zawsze jednak to szczęście realizuję się bez zaburzeń, zgodnie z jedynie słusznym modelem. Mamy bowiem do czynienia z samotną matką, a także z parą nie mogącą doczekać się własnego potomstwa. Jest też w powieści tajemnica, temat tabu, coś o czym się nie mówi, chociaż mówi się przez cały czas, bez przerwy, od pierwszej do ostatniej strony powieści.
W książce dominują dialogi, bardzo zręcznie, wręcz brawurowo poprowadzone. Właściwie cała powieść jest jednym nie kończącym się pasmem rozmów, jakie prowadzą ze sobą cztery przyjaciółki. Tematy tych rozmów są typowo kobiece. I kobiece jest otoczenie. W salonie unosi się zapach perfum Coco Chanel. A herbata i kawa podawane są w wykwintnej porcelanie. Do herbaty serwuje się domowe ciasto, jeszcze ciepłe. Czytelnik ma wrażenie, że został zaproszony na tę herbatkę, że siedzi w wygodnym fotelu i, że za chwilę będzie mógł opowiedzieć bohaterkom o swoich sprawach. I bez względu na to, czy będzie to pytanie o możliwość zakupu czerwonych szpilek, czy też poprosimy o radę, co zrobić gdy szef dał nam wypowiedzenie po powrocie z urlopu macierzyńskiego, bohaterki książki pochylą się nad nami i będą się starały pomóc.