Jadowska zdobyła mnie już wcześniej swoją heksalogią o Dorze Wilk, teraz jednak po raz kolejny udowodniła mi, że historie o wiedźmach nie są przeznaczone tylko dla dzieci. Ba! Jej wiedźmy zdecydowanie nie powinny opowiadać swoich przygód dzieciom!
Malina Koźlak to trochę niewydarzona wiedźma z matriarchalnego rodu Koźlaczek i to własnie ona jest narratorką większości opowiadań w zbiorze. Oczywiście oprócz tych sprzed jej narodzin! A jest o czym opowiadać - zwariowane kuzynki, ciotki i babki co rusz ładują się w kłopoty z udziałem magii i próbują się z nich wyplątać z gracją...czasami jest to gracja słonia w składzie porcelany.
Nie spodziewałam się, że zbiór opowiadań może aż tak mnie wciągnąć, ale naprawdę nie mogłam sie oderwać! Przygody Koźlaczek są świetnym lekiem na mokry śnieg za oknem, a nawet na Blue Monday, a humor Jadowskiej, dla niektórych nużący i infantylny idealnie trafia w moje oczekiwania, kiedy chcę odpocząć przy czytaniu. Mało mi, proszę o więcej, bo jeszcze nie poznałam mrocznej historii Delfiny! A starość chciałabym spędzić odważnie łapiąc przygody jak nestorka rodu, Narcyza Koźlak...
Mówią, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu... Nie z tą!
Zresztą spróbujcie ustawić klan Koźlaków do fotografii. Powodzenia!
Koźlaczki – wiedźmy, kobiety magiczne i sarkastyczne, nie poprzestają na półśrodkach i kiedy trzeba, idą na całość. Są nieobliczalne, ale mieszkańcy Zielonego Jaru wiedzą, że zawsze mogą na nie liczyć.
A każda z nich może liczyć na resztę rodziny. Na dobre, złe...