Od czego, by tu zacząć... Może od tego, że przez większe pół tomu męczyłam się przy czytaniu. Była to dla mnie typowa amerykańska historia o miłości nastolatków. Trochę zakazana, ale bardzo namiętna i prawdziwa. Mniej więcej za połową zaczęło robić się ciekawie. A to dlatego, że domek z cukrowej miłości młodych zaczął się sypać. Wkroczyła przeszłość, ale także na włosku stanęła przyszłość, zarówno głównej bohaterki, jak i jej ukochanego. Oczywiście jest happy end na końcu (no bo jak mogłoby go nie być
Niestety dla mnie był nieco naciągany. To tak jakby autorka nie miała pomysłu na zakończenie i po prostu jakieś tam walnęła. Nie przemówiło ono do mnie. Powinna przerwać historię i napisać resztę w kolejnym tomie. Nie ukrywam, na koniec zżyłam się z bohaterami, mimo, że czasami nie rozumiałam ich zachowania. Lubię książki kiedy albo kogoś się lubi albo nie. Ewentualnie ktoś zmienia swoje zachowanie. Ale jeżeli przez pół historii kogoś lubię i nie lubię na zmianę. Gdy czytałam, czułam się tak, jakbym uczyła się jeździć i nieumiejętnie puszczała sprzęgło a samochód zaczynał szarpać. Raz do tyłu raz do przodu. To bardzo zniechęcało mnie przy czytaniu. Chodzi mi tutaj o siostrę bohatera - Vię. Kiedy przeczytacie to będziecie wiedzieć o co mi chodzi.
Po przeczytaniu mogę powiedzieć, że mnie ta książka nie porwała. Bo była typową historią "american teenage love" - są cheerleaderki, footballiści, bogaci i biedni. Nawet kujonkę i sukę dało się wcisnąć! Mimo to uważam, że warto ją przeczytać, czy to dla zabicia czasu, czy po prostu żeby odpłynąć nieco z naszego szarego życia w gorące kalifornijskie klimaty....